  | 
| Szaleństwo na pustyni | 
  | 
| Ekipa z pomarańczowego jeepa | 
  | 
| Kasia na pustyni | 
  | 
| Obóz nr 3 | 
  | 
| Pan na osiołku | 
  | 
| 'Grand Canyon' | 
  | 
| Z naszym Jeepem | 
W czwartek rano z hotelu odebrał nas nasz nowy znajomy i
zawiózł nas do wypożyczalni samochodów, którego właścicielem była jego
przyjaciółka. Oczywiście wcześniej zrobiliśmy rekonesans i po ustaleniach w
naszej czwórce doszliśmy do wniosku, że wypożyczymy samochód 4X4. Z pewnością
było to opcja droższa, jednak w związku z tym, że planowaliśmy pojechać w góry
oraz spać pod namiotami każdego wieczoru gdzie indziej, uznaliśmy, że będzie to
opcja, która da nam dużo więcej możliwości podróżowania i poznawania Omanu, niż
osobówka. Gdy po dopięciu wszystkich formalności  okazało się, że naszym wozem 4X4 będzie Jeep
Wrangler z 2013 roku i to w dodatku pomarańczowy, zaczęliśmy się cieszyć jak
dzieci. Potem spędziliśmy jeszcze trochę czasu na przedłużających się zakupach
w Carefurze (trzeba było kupić jedzenie, wodę i inne drobne rzeczy, które miały
nam służyć przez kolejne 5 dni). Trzeba podkreślić, że przyjeżdżając do Omanu mieliśmy
wstępny plan, gdzie chcemy pojechać, jednak to Hyatham pomógł nam dopracować
wszystkie szczegóły, zachęcił nas do wypożyczenia samochodu terenowego, pokazał
nam trasy off-roadowe, podpowiedział c o, jak i gdzie, na co uważać i pożyczył
nam kilka bardzo przydatnych rzeczy na biwak. Co więcej w razie jakiejkolwiek  sytuacji kryzysowej mieliśmy do niego dzwonić
(kupiliśmy pre-paida miejscowego), co okazało się bardzo przydatne, ale o tym
później. Wracając do naszej podróży po Omanie. Tego dnia przeżyliśmy cudowną
podróż przez Góry Zachodni Hadżar aż do szczytu Jabel Hat nieopodal wioski Hat.
Mieliśmy ponad 3 godzinny off-road z cudownymi widokami, serpentynami,
podjazdami i mini-przeprawami przez wodę. Frajda była nieziemska i już wtedy
każdy z nas stwierdził, że warto było wynająć wóz 4X4. Gdy dotarliśmy na szczyt
było już ciemno, a temperatura spadła do ok. 13 stopni. W nocy mogło być ok.
10st. Namioty i resztę sprzętu zabraliśmy z Polski, do tego chcieliśmy się
spakować tak, żeby nasze plecaki były jak najlżejsze, tak, więc np. nie
mieliśmy karimat (ja i Wojtek, bo Marta z Piotrkiem byli lepiej przygotowani).
Noc była zimna, było twardo, a o 3 w nocy podjechał jakiś samochód i nasz sen
został przerwany czyimiś nocnymi rozmowami. Za radą Hyathama rozbiliśmy się na
tej wysokości, aby rano wstać o świcie i podziwiać widok na góry, które okazały
się przepiękne – cudownie oświetlony najwyższy szczyt Omanu Jabel Shams.  W piątek
rano odwiedziły nasz obóz kozy, a po śniadaniu spakowaliśmy się i udaliśmy się
w dalszą drogę. Tym razem ja dosiadłam naszego Jeepa. Początkowo jechałam asfaltem,
dopiero później miałam wyjątkową przyjemność mknąć szutrem lub drapiąc się pod
górę trasami, na których nasz Jeep bez problemu sobie radził. Tego dnia
dotarliśmy malowniczego płaskowyżu Al 
Qannah Plateau (wys. ok 1900m n.p.m.) z którego rozpościera się
wspaniały widok na Wielki Kanion, bo tak nazywany jest Wadi Al Nakhur. Z wioski
Al Khitaym, położonej na końcu płaskowyżu można udać się w dwie trasy – w
stronę Wadi Ghul lub w stronę opuszczonej wioski. Z campingu poniżej można
również udać się na sam szczyt Jabel Shams (3009m n.p.m.) jednak oficjalnie
trasa ta jest zamknięta (od spotkanych turystów wiemy, że mimo to można tam
wejść).  My wybraliśmy krótszy, 3
godzinny trekking w kanionie w stronę opuszczonej wioski (trasa W6).  Trasa wiodła krawędzią ściany kanionu i była
bardzo wąska i momentami trzeba było być bardzo ostrożnym, żeby nie spaść. W
jedną stronę schodziło się wzdłuż kanionu coraz niżej, a w drodze powrotnej
szliśmy w górę. Był to bardzo przyjemny trekking, oczywiście trochę trzeba było
się namęczyć, żeby przejść tę trasę, ale dla nas raczej nie stanowiło to bardzo
wielkiego wyzwania. Za to widoki były zachwycające. W zależności od tego, na
jakim odcinku kanionu się było pojawiał się zupełnie inny widok. Przestrzeń nie
do ogarnięcia. W kilku momentach bardzo przypominał nam ten właściwy ‘Grand
Canyon’ z USA. Na końcu trasy znajdowały się ruiny opuszczonej wioski – kilka
budynków umieszczonych na trochę szerszych półkach pod sporym nawisem skalnym.
Bardzo nas ciekawiło dlaczego ludzie decydowali się żyć w takich ciężkich
warunkach.  Ze względu na to, że w Omanie
robi się ciemno ok. godziny 18, musimy dobrze planować dzień, żeby do kolejnego
miejsca biwakowego przyjeżdżać jeszcze przed zmierzchem, aby po pierwsze
znaleźć odpowiednie miejsce,  żeby rozbić
obóz, a po drugie rozłożyć jeszcze jak jest jasno. W Omanie można rozbijać się
wszędzie bez żadnych problemów, tak więc nie korzystaliśmy z żadnych miejsc
typu pole namiotowe. Tego popołudnia zjechaliśmy trochę niżej płaskowyżu, żeby
w nocy było cieplej, bo ostatnia noc dała nam 
w kość, jeśli chodzi o temperaturę. Nasz nowy obóz rozbiliśmy w
przepięknym miejscu, rdzawe kolory piasku i kamieni oświetlone były zachodzącym
słońcem, a gdzieniegdzie znajdowały się drzewka, które nieco urozmaicały płaski
teren. Wspólnie stwierdziliśmy, że krajobraz przypomina obrazek z safari w Afryce.
Rozbiliśmy namioty, nazbieraliśmy drewna na opał (a nie jest to łatwe w tych
rejonach). Marta z Piotrkiem zabrali tzw. prysznic solarny, czyli biwakowy
prysznic w postaci worka, który wypełnia się wodą, a następnie wiesza się
wysoko, aby woda spływała przez rurkę, która ma końcówkę taką, jak słuchawka z
prysznica. Super sprawa! Polecamy szczególnie na biwaku w rejonach, gdzie o
wodę bardzo ciężko. Wracając do biwaku. Ta noc była trochę cieplejsza niż
poprzednia, jednak bez ogniska ciężko byłoby wysiedzieć. 
  | 
| Omański chłopiec | 
Na sobotę zaplanowaliśmy oglądanie zabytków, musieliśmy
opuścić góry i udaliśmy się do fortu w Bahli, Zamku Jabrin oraz fortu w Nizwie.
Ten pierwszy był największy, jednak w środku nie było ani wyposażenia ani
opisów, więc było to dość mało ciekawe zwiedzanie. Zamek Jabrin był
zdecydowanie bardziej interesujący i 
zwiedzanie go przybliżyło nam nieco historię tego miejsca. Ostatnim
punktem w tym dniu był fort i suk, czyli targ w Nizwie.  Suk akurat miał przerwę. W Omanie między 14
oraz 16:00 pracownicy mają przerwę i na ten czas większość sklepów i miejsc
usługowych jest pozamykana. My akurat trafiliśmy na ten czas, więc nie za bardzo
mogliśmy poczuć atmosferę  tego miejsca.
Do fortu udało nam się wejść bez problemu. Jednak wspólnie uznaliśmy, że
miejsca które odwiedziliśmy tego dnia nie były dla nas jakoś szczególnie
zachwycające. Jednak chcieliśmy odwiedzić również tego typu miejsca Omanie, co
z pewnością nie było stratą czasu i jednocześnie dało nam możliwość wyrobienia
sobie własnego zdania na ten temat. Koszt wstępu do każdego wyniósł 500
baisa/osobę, czyli ok. 4zł.
  | 
| Po kąpieli w jaskini w Wadi Khalid | 
Zostawiliśmy miasto za nami, po drodze po raz pierwszy  spotkaliśmy 
wielbłądy, które swobodnie przechadzały się w pobliżu autostrady.
Cieszyliśmy się, że wreszcie udało nam się w Omanie zobaczyć wielbłąda. Potem
już widzieliśmy bardzo często kozy, osły i wielbłądy, o których ostrzegały
również znaki.  Postanowiliśmy również
tego wieczoru rozbić się przed zmierzchem, dlatego zatrzymaliśmy się niedaleko
autostrady. Dzięki możliwościom naszego samochodu bez problemu zjechaliśmy z
autostrady i pojechaliśmy wgłąb , aby znaleźć miejsce na nocleg w odosobnieniu.
I znów te same czynności, które każdego dnia były wykonywanie coraz szybciej i
sprawniej, a w dodatku temperatura była tak przyjemna, że można było siedzieć w
krótkim rękawku. Tego wieczoru również mieliśmy ognisko. W tym momencie dodam
jeszcze, że obecnie w Omanie jest zima, w ciągu dnia temperatury są ok. 30
stopni, w nocy ok. 20 stopni (na nizinach) oraz ok. 10 st (w górach).  Zimne noce mieliśmy już za sobą, ponieważ w
górach, jak to w górach musiało być zimno. 
  | 
| Wadi Shabs | 
  | 
| Plaża w rezerwacie Ras Al Jinz - ślad po żółwiu wracającego do morza | 
  | 
| My z przewodnikiem Saidem w Wadi Khalid | 
  | 
| Nad 'Grand Canyonem' | 
  | 
| Kasia, jeep i wielbłąd | 
  | 
| Wschód słońca na Jabel Hat | 
W niedzielę pojechaliśmy na pustynię Szarkija na wysokości
Bidiyah. Pozwoliliśmy sobie na odrobinę szaleństwa naszym Jeepem po wydmach. Po
kolei każdy z naszej czwórki poszalał trochęna tej ogroooomnej piaskownicy.
Wszystko dodatkowo dokumentowaliśmy kręcąc filmy kamerką go pro, więc będzie
dodatkowa pamiątka. Wiedzieliśmy jednak, że nie możemy zapuszczać się na
większe wydmy, bo w każdym momencie auto mogłoby się zakopać, a sami moglibyśmy
mieć problem, żeby się  stamtąd
wydostać.  Szaleństwo na pustyni po raz
kolejny utwierdziło nas w przekonaniu, że bez 4X4 było by kiepsko i połowę rzeczy,
które udało nam się robić do tej pory byłoby niemożliwych. Jeśli ktoś planuje
podróż po Omanie polecamy opcję samochodu terenowego. Można więcej zobaczyć,
wszędzie wjechać, a przyjemność jest nie do opisania. Po pustyni pojechaliśmy
do kolejnego miejsca - Wadi Bani Khalid. Było to wadi, w którym przechodziło
się pomiędzy skałami, do wody, która wypływała spod skał gór Handżar. Podobno
ok. 1 tydzień przed naszym przyjazdem padał deszcz (rzadkość w Omanie) i poziom
wód był taki, że swobodnie można było popływać. 
Na końcu wadi znajduje się jaskinia Mukal, do której wejście wymaga
nielada gimnastyki. W momencie gdy zastanawialiśmy się czy wejść do środka
pojawił się młody Omanćzyk (Said), który zaprowadził nas do środka (konieczna
latarka!). W środku panowały egipskie ciemności, ale dzięki latarkom z
telefonów mogliśmy poruszać się na przód oglądając śpiące nietoperze. W środku
panowała temperatura jak w saunie, więc obficie się pociliśmy. Nagrodą było
zanurzenie w niecce w przyjemnej wodzie. 
Na koniec tego dnia czekała nas jeszcze jedna atrakcja, z której znany
jest Oman, a mianowicie obserwowanie żółwi zielonych i mnóstwa młodych żółwików
w rezerwacie Ras Al Jinz. I tu znów dzięki wskazówkom Hyathama ominęliśmy opcję
z przewodnikiem i rozbiliśmy się na klifie nad plażą za wioską rybacką, gdzie
można było na własną rękę (rzecz jasna nieoficjalnie) zobaczyć żółwie. Tym razem
do miejsca dotarliśmy dość późno, bo ok. 21. Najpierw udaliśmy się do
Scientific and Visitor Center, skąd można z przewodnikiem oglądać żółwie.
Jednak uprzejmy Pan poinformował nas, że od 30 dni trwa strajk (!) i skierował
nas do innego ośrodka. To nas jeszcze bardziej utwierdziło w tym, że musimy
zdać się na Hyathama. Według zasad dotyczących obserwowania żółwi, można się
ich spodziewać ok. 22 lub nad ranem ok. 4, wtedy gdy jest ciemno. Nie należy
świecić na żółwie latarką, robić zdjęcia z flashem, hałasować, obserwować
żółwia z przodu. Żółwie te są pod ochroną i plaże znajdują się na terenie
rezerwatu, stąd tylko zorganizowana forma oglądania. Nie będę zdradzała
szczegółów, co jak i gdzie, ale możemy się pochwalić, że nam udało się rozbić
blisko miejsca nad plażą, skąd już ok. 22 zobaczyliśmy kilka ogromnych żółwi
ok. 1,2 m, które wykopywały młode żółwiki. Małe żółwiki z kolei zaczynały swoją
trasę spod żółwicy aż do morza. Był to niesamowity widok, coś czego jeszcze w
życiu nie widzieliśmy. Staraliśmy się zachowywać jak najciszej, jednak widok
małych nieporadnych żółwików był tak rozczulający, że ciężko było powstrzymywać
się od wydawania przeróżnych odgłosów zachwytu. Uznaliśmy, że następnego dnia
wstaniemy nad ranem, aby ponownie zobaczyć żółwie. Już wtedy jednak byliśmy
szczęściarzami, że w ogóle udało nam się żółwie zobaczyć. Nie ma żadnej
gwarancji, że akurat danej nocy żółwie będą, nam się udało zobaczyć od razu i
to kilka (w sumie było ich pięć). Ok. 23 spotkała nas jednak dość nieprzyjemna
przygoda. Ok. 23 niedaleko naszego obozu podjechał samochód, oświetlając nas
przez dłuższy czas, to już zaczęło wydawać nam się dziwne, nagle wyszło 2
Omańczyków, którzy podeszli i zażądali od nas łamanym angielskim pieniędzy za
to, że będziemy nocować właśnie w tym miejscu. Wojtek i Piotrek zaczęli z nimi
spokojnie, że biwak w Omanie jest za darmo itp. Oni jednak upierali się przy
swoim, nie potrafili prawie w ogóle po angielsku, co znacznie utrudniało
komunikację. Nie ukrywam, że przedłużająca się nieznośnie rozmowa zestresowała
nas, bo byliśmy  na strasznym pustkowiu,
nie potrafiliśmy się dogadać, a oni na pieniądze naciskali coraz to bardziej.
Zadzwoniliśmy do naszego Omańskiego anioła stróża wyjaśniliśmy mu, co i jak, i
przekazaliśmy słuchawkę tamtym, żeby rozmawiali po arabsku. Hyatham powiedział
im, że nie mają prawa brać od nas pieniędzy itp. i że wsiada w auto i za 2h
będzie na miejscu, więc mogą na niego poczekać. W pewnym momencie nie chcieli
już z nim rozmawiać i wrócili do samochodu, jednak nie odjeżdżali, napięcie
rosło z minuty na minutę, egipskie ciemności i huk morza potęgowały jeszcze
atmosferę przerażenia i niepewności. Piorek i Wojtek podeszli do ich samochodu,
udało im się jakoś porozmawiać przez telefon z kimś, kto był z rezerwatu i kto
być może ich wysłał na zwiady. Ustalili, że Hyatham ma pogadać z facetem z
rezerwatu i Omańczycy żądający pieniędzy mają nas zostawić. Cała sytuacja
zakończyła się uściskiem dłoni i hasłem Friend! Friend! Cała ta sytuacja
sprawiła, że nocleg w tak wyjątkowym miejscu stracił trochę swój urok i
podszyty był napięciem i lekkim strachem, czy wrócą a jeśli tak, to czy nie
będzie ich więcej. Na całe szczęście nikt nie wrócił, noc minęła nam
bezpiecznie, jednak zgodnie ze wskazówkami Hyathama nie szliśmy już na plażę nad
ranem przed wschodem słońca (wtedy jest zakaz wchodzenia jeśli nie jest to
forma zorganizowana) i wstaliśmy ok. 5:30. Wtedy po żółwiach zostały jedynie
ślady i popękane skorupy jaj. Promienie słońca, sprawiły, że na powrót wrócił
spokój i radość z cudownych widoków tego biwaku szybko zaleczyła rany z
poprzedniej nocy. W tym miejscu chcę podkreślić, że Omańczycy to bardzo
przyjaźni i otwarci ludzie. Uśmiechają się, kłaniają, pytają skąd jesteśmy. Bez
względu na to, czy jest to miasto, czy jakaś mała wioska. Oczywiście jako biali
wzbudzamy ich zainteresowanie. Ogólnie wszędzie czujemy się tu bardzo dobrze i
bezpiecznie. Sytuacja w poprzedniej nocy pokazuje jedynie, że wszędzie są
jakieś wyjątki, a ostatecznie będziemy pamiętać, że całe napięcie zniknęło i
wszystko zakończyło się pokojowo, co nie było wcale oczywiste. 
Jeśli chodzi o Omańczyków, na ulicach widać głównie
mężczyzn, sporadycznie również kobiety. Zarówno kobiety jak i mężczyźni chodzą
w tradycyjnych strojach. Męskie stroje to białe suknie (diszdasze lub kandury)
z charakterystycznymi nakryciami głowy.  Dodatkowo zaobserwowaliśmy, że większość
Omańczyków ma kieszonki, w których noszą swoje smart fony J Kobiety zazwyczaj
ubrane są całe na czarno, oczywiście z chustami na głowach. 
  | 
| Nasz ostatni obóz niedaleko Fins | 
Dzisiejszy dzień, a więc poniedziałek spędziliśmy głównie w Wadi
Shabs, przepięknym wąwozie, którego trasa rozpoczyna się w wiosce nad Zatoką
Omańską. Wcześniej przejechaliśmy przez Sur, największe miasto w regionie,
które słynie ze stoczni budujących tradycyjne omańskie drewniane łodzie. Kilku
godzinna wycieczka w Wadi Shabs była bardzo przyjemna i mieliśmy okazję
ponapawać się soczystą zielenią i przepięknymi widokami z dołu wąwozu. Na końcu
wadi znajdują się naturlanie wyżłobione baseny ze słodką wodą, w których można
się przyjemnie ochłodzić (woda nie jest zimna, wręcz ciepła) i miło spędzić
czas. Z Wadi przyjechaliśmy na nasz ostatni nocleg pod namiotem w Omanie, tym
razem rozbiliśmy się na plaży niedaleko miejscowości Fins. Znów ukłon w stronę
naszego Jeepa, z którym niestety już jutro musimy się rozstać. Obecnie siedzę
na plaży, czuję na twarzy ciepły wiatr i słyszę morze, które jest dość
wzburzone. Dzisiaj dzień spędzamy dzień na plaży i postanowiliśmy trochę
odpocząć i zrelaksować. Następne dni spędzimy w Emiratach Arabskich, Musimy
wrócić do Maskatu, oddać samochód i autokarem udać się do Dubaju.  Musimy przyznać, że niechętnie będziemy
rozstawać się z Omanem oraz taką formą podróżowania i nocowania. Oman jest
krajem mało zaludnionym, co daje wiele możliwości rozbijania się, gdzie mamy
ochotę, samochód terenowy znosi wszelkie ograniczenia terenowe, a to wszystko
sprawia, że można doświadczać jakby pełniej, ciesząc się każdym momentem
spędzonym wśród przyrody i tego kraju. Turystów tu niewielu, a więc jest
jeszcze bardzo dziewiczo i niekomercyjnie. Warto odwiedzić Oman póki nie
zacznie kwitnąć tu turystyka przez duże T. 
Update – nie udało nam się umieścić wpisu wczoraj więc
dopiszemy jeszcze jeden dzień – po lenistwie na plaży udaliśmy się w stronę Maskatu,
aby oddać samochód i pojechać nocnym busem do Dubaju. Niestety pan z dworca
powiedział, że nie wie czy autobus pojedzie bo nie wiadomo czy kierowca
przyjdzie…no cóż, ciekawa sprawa, jednak niestety dla nas autobus rzeczywiście
nie odjechał. Wieczór spędziliśmy z Hyathamem i Rebecca, od której
wypożyczaliśmy Jeepa. Hyatham zaprosił nas na kolację do siebie do domu (mimo,
że to my chcieliśmy go zaprosić w ramach podziękowania) i zaproponował nam nocleg
u siebie w domu, skąd teraz piszę. Rano chcemy jeszcze raz spróbować złapać
busa, choć może być ciężko, bo w Omanie zaczął się właśnie długi weekend i
sporo ludzi jedzie właśnie do Dubaju. No nic, zobaczymy rano. Pozdrawiamy
wszystkich cierpliwych czytelników J
 
 
Za długie, nie czytam :D A tak poważnie, fajne przygody! Szczególnie ta nocna wizyta kolesi, sceny jak z filmu :) Powodzenia
OdpowiedzUsuń