środa, 19 listopada 2014

Podróż i Dzień 1




 Dotarliśmy do Omanu, a dokładnie do stolicy, która nazywa się Maskat.  W podróż ruszyliśmy 17 listopada ok. 8:00 rano samochodem z Rudy Śląskiej my tzn.  ja i Wojtek.  W Warszawie byliśmy ok. 12:00 u drugiej części omańskiej ekipy - Marty i Piotrka. Z Warszawy wylecieliśmy o 15:30, podróż do Dohy (Katar) trwała 6 godzin, a więc w Dosze byliśmy ok. 23:00 czasu katarskiego.  

Dubaj o 5:00 - w oczekiwaniu na busa do Maskatu
Wylot z Dohy do Zjednoczonych Emiratów Arabskich (ZEA) mieliśmy o 2:00 w nocy i po 1 godzinie lotu dotarliśmy do Sharjah (ZEA) o 4:00 czasu miejscowego. Tutaj taka mała dygresja – obydwa loty odbyły się samolotami Airbus A320, które dosyć często są również wykorzystywane w tanich liniach lotniczych. Nam jednak się poszczęściło i tym razem lecieliśmy Qatar Airways, czyli jedną z najlepszych linii lotniczych i dzięki temu mogliśmy zobaczyć jak ‘inaczej’ można zagospodarować ten samolot (mnóstwo miejsca na nogi, wyjeżdżane podgłówki, ekrany dotykowe) – komfort naprawdę wysoki. Między Polską a Emiratami są 3 godziny różnicy. Tu mamy 3 godziny do przodu. Z Sharjah chcieliśmy się dostać do Dubaju do dzielnicy Deira skąd odjeżdżają autobusy do Maskatu i nie było innego wyjścia jak wziąć taksówkę. Zapłaciliśmy 90 dirhamów, co nie było tanio jak na Dubaj (podobno), jednak nic nie byliśmy w stanie zrobić, kierowca nie chciał zejść z ceny, a my chcieliśmy być na czas. O 7:00 wyruszyliśmy autokarem z Dubaju i po podróży trwającej ok. 6 godzin dotarliśmy do naszego celu, czyli do Maskatu (Oman). Podczas przekraczania granicy musieliśmy wykupić wizę turystyczną na pobyt w Omanie. Nasza wiza jest ważna 10 dni i kosztowała 50 dirhamów (ok. 50zł).Wszystko przebiegało sprawnie, jedynym momentem, gdzie mieliśmy chwilę niepokoju było przeszukiwanie każdego bagażu przez celników podczas opuszczania Emiratów, a cała procedura zakończyła się ostateczną kontrolą psa, który robiąc kółka wokół toreb ustawionych w jednym rzędzie, próbował wywąchać to, co mu nakazano. Na całe szczęście okazaliśmy się czyści i mogliśmy kontynuować naszą podróż. Przez większość trasy spaliśmy albo byliśmy w stanie pomiędzy jawą, a snem. Wiele godzin bez snu i odpoczynku zrobiło swoje. Początkowo starałam się obserwować to, co było za oknem, żeby niczego nie przegapić, jednak po kilku kilometrach monotonnego krajobrazu pustynnego odpuściłam i odpłynęłam.  Do hotelu w Maskacie dotarliśmy częściowo pieszo, taszcząc wcale nielekkie plecaki, co dziś wydaje nam się śmieszne i trochę dziwneJ Dzięki Marcie mogliśmy zaznać odrobiny luksusu na tych wakacjach, dzięki jej zniżkom w hotelach pewnej sieci. W hotelu Crowne Plaza  zostaliśmy na 2 noce, żeby  trochę zregenerować siły po podróży i zorientować się na miejscu co i jak, jeśli chodzi o dalsze plany, wynajem samochodu itp. Oczywiście zwiedzanie Maskatu też było ważnym punktem do zrealizowania.  Po zameldowaniu się poszliśmy na hotelową plażę, a następnie na spotkanie z miejscowym Omańczykiem (kontakt do niego dostaliśmy od koleżanki, która różne miejsca w świecie odwiedziła i dzięki której Oman przestał być nam obcy: Agnieszka, jeśli czytasz tego bloga pozdrawiamy). Wracając do spotkania. Haytham, okazał się być bardzo otwartym i życzliwym człowiekiem. Od razu przeszliśmy do oglądania mapy i przekazywania informacji na temat tego, co warto, czego nie warto, za ile, gdzie itp. Należy dodać, że dzień 18 listopada, to święto narodowe w Omanie i właśnie z tego względu nasze spotkanie było urozmaicone odgłosami radosnych Omańczyków, którzy w zupełnie dla nas niepowtarzalny sposób świętowali ten ważny dla nich dzień. Trudno w kilku słowach opisać, to co działo się na ulicach, coś w stylu parady, pochodu, ale nie odbywało się to w formie pieszej i zorganizowanej. Samochody wypełnione  mężczyzami i chłopakami, nawet gdzieniegdzie można było dojrzeć kobiety, przejeżdżały ulicami trąbiąc bez przerwy, wykrzykując coś radośnie i wymachując od czasu do czasu flagą Omanu. Dodatkową atrakcją było to, że samochody były pomalowane lub pooklejane w barwy narodowe Omanu w tak różnorodny sposób, że aż trudno było uwierzyć, że zrobili to tylko na ten jeden dzień. W godzinach wieczornych przerodziło się to w urządzanie małych popisów przed publicznością jak ruszanie z miejsca z piskiem opon (gdzie za 100-200m stało kolejne autu więc trzeba było ostro hamować), palenie gumy, słuchanie głoooośnej muzyki, jazda na tylnych kołach (quady), wystawianie stuningowanych aut itp. Generalnie młodzi Omańczycy wyrażają swoją radość w ten sposób. Podobno jak drużyna piłkarska wygra mecz to jest tak samo.
Omański transformers

Wieczór zakończyliśmy spacerem po mieście, które w tej części nie ma w sobie niczego klimatycznego, co by mogło zachwycić. 

Dzięki temu, ze byliśmy gośćmi hotelowymi skorzystaliśmy z darmowego busika, który o 8:30 zabrał nas do Wielkiego Meczetu (Grand Mosque). Meczet zrobił na nas ogromne wrażenie swoją elegancją, dostojnością i smakiem, w dodatku trudno nam było uwierzyć po wyczytaniu z przewodnika, że został wybudowany w 1995 roku. W środku  potężne wrażenie robi ogromny dywan tkany przez 600 kobiet przez 4 lata oraz 35 żyrandoli wysadzanych kryształami Swarovskiego. Wydawało nam się, że jest dużo starszy. Do meczetu ja i Marta musiałyśmy założyć strój zasłaniający ramiona, aż do nadgarstków oraz głowę i włosy. Byłyśmy przygotowane, mając chusty, które bez problemu spełniły by ten warunek, jednak nie chcieli nas wpuścić i wypożyczyłyśmy strój, który spełnił te wymogi, ale jednocześnie mogłyśmy dzięki temu jeszcze bardziej wczuć się w atmosferę tego miejsca i kultury Omanu. Obecnie jest tutaj zima, tzn. można temperatury w ciągu dnia porównać do naszego bardzo ciepłego lata (ok. 30°C).
Grand Mosque Maskat
W tym dniu, spędziliśmy również trochę czasu na ‘naszej plaży’, gdzie znów była tylko garstka ludzi, a morze po odpływie wyglądało zupełnie inaczej niż dzień wcześniej, a krótki spacer, oraz obserwowanie uciekających krabów, oraz innych ciekawostek wokół stało się wielką przyjemnością i relaksem. Po południu udaliśmy się do Mutrah, starszej części Maskatu, która zupełnie różniła się od nowoczesnej części widzianej wcześniej. Pisząc nowoczesna nie mam na myśli wysokich budynków, przeszklonych wieżowców itp. Maskat ma rozwinięte drogi, po których suną tysiące aut dobrych marek, wokół jasne, piękne budynki, wszystko jednak z zachowaniem architektury pasującej do kraju arabskiego. Wszystko bardzo zadbane,  czyste, co daje poczucie luksusu i bogactwa.
Grand Mosque w Maskacie
Wieczór znów spędziliśmy w towarzystwie Haythama, który zabrał nas do zupełnie innej części Maskatu, do bardzo urokliwej restauracji, gdzie zamówiliśmy różne rodzaje herbat, szisze i dopracowywaliśmy szczegóły naszego pobytu w Omanie. Była również okazja żeby pogadać trochę o życiu w Omanie, zwyczajach lokalnych ludzi i po postu – fajnie pogadać. Miły wieczór zakończyliśmy przejażdżką do starego miasta pod sam Pałac Sułtana.
Herbatka z Haythamem
Plan na najbliższe dni jest następujący: wynajmujemy jeepa  4X4 (Wrangler wersja z 2012) i zostawiamy Maskat i wygodny hotel, żeby udać się bliżej natury, poczuć klimat pustyni i zrobić użytek z namiotów, śpiworów i innych gadżetów, które przywieźliśmy ze sobą z Polski. Połączenie z Internetem pewnie będzie możliwe dopiero po powrocie do Maskatu, a więc za jakieś 5 dni, wtedy dopiero będziemy w stanie opisać, nasze wrażenie z innych rejonów Omanu, którego będziemy doświadczać jeżdżąc, oglądając. Także na razie pozdrawiamy wszystkich i trzymajcie za nas kciuki! Dzisiaj powinniśmy zaznać trochę off-roadu J

1 komentarz:

  1. Hej! Pewnie, że czytam. Czekam na dalsze wieści. Dla mnie Oman to jedno z tych czarujących miejsc, które swą prostotą i pięknem zachwyca na każdym kroku. Oczywiście nie miałoby tego uroku, gdyby nie przemili Omańczycy.Pozdrawiam Was, i uściskajcie ode mnie Haythama!

    OdpowiedzUsuń