wtorek, 25 listopada 2014

Dzień 3 - 9




Szaleństwo na pustyni
Ekipa z pomarańczowego jeepa
Kasia na pustyni
Obóz nr 3
Pan na osiołku
'Grand Canyon'
Z naszym Jeepem
W czwartek rano z hotelu odebrał nas nasz nowy znajomy i zawiózł nas do wypożyczalni samochodów, którego właścicielem była jego przyjaciółka. Oczywiście wcześniej zrobiliśmy rekonesans i po ustaleniach w naszej czwórce doszliśmy do wniosku, że wypożyczymy samochód 4X4. Z pewnością było to opcja droższa, jednak w związku z tym, że planowaliśmy pojechać w góry oraz spać pod namiotami każdego wieczoru gdzie indziej, uznaliśmy, że będzie to opcja, która da nam dużo więcej możliwości podróżowania i poznawania Omanu, niż osobówka. Gdy po dopięciu wszystkich formalności  okazało się, że naszym wozem 4X4 będzie Jeep Wrangler z 2013 roku i to w dodatku pomarańczowy, zaczęliśmy się cieszyć jak dzieci. Potem spędziliśmy jeszcze trochę czasu na przedłużających się zakupach w Carefurze (trzeba było kupić jedzenie, wodę i inne drobne rzeczy, które miały nam służyć przez kolejne 5 dni). Trzeba podkreślić, że przyjeżdżając do Omanu mieliśmy wstępny plan, gdzie chcemy pojechać, jednak to Hyatham pomógł nam dopracować wszystkie szczegóły, zachęcił nas do wypożyczenia samochodu terenowego, pokazał nam trasy off-roadowe, podpowiedział c o, jak i gdzie, na co uważać i pożyczył nam kilka bardzo przydatnych rzeczy na biwak. Co więcej w razie jakiejkolwiek  sytuacji kryzysowej mieliśmy do niego dzwonić (kupiliśmy pre-paida miejscowego), co okazało się bardzo przydatne, ale o tym później. Wracając do naszej podróży po Omanie. Tego dnia przeżyliśmy cudowną podróż przez Góry Zachodni Hadżar aż do szczytu Jabel Hat nieopodal wioski Hat. Mieliśmy ponad 3 godzinny off-road z cudownymi widokami, serpentynami, podjazdami i mini-przeprawami przez wodę. Frajda była nieziemska i już wtedy każdy z nas stwierdził, że warto było wynająć wóz 4X4. Gdy dotarliśmy na szczyt było już ciemno, a temperatura spadła do ok. 13 stopni. W nocy mogło być ok. 10st. Namioty i resztę sprzętu zabraliśmy z Polski, do tego chcieliśmy się spakować tak, żeby nasze plecaki były jak najlżejsze, tak, więc np. nie mieliśmy karimat (ja i Wojtek, bo Marta z Piotrkiem byli lepiej przygotowani). Noc była zimna, było twardo, a o 3 w nocy podjechał jakiś samochód i nasz sen został przerwany czyimiś nocnymi rozmowami. Za radą Hyathama rozbiliśmy się na tej wysokości, aby rano wstać o świcie i podziwiać widok na góry, które okazały się przepiękne – cudownie oświetlony najwyższy szczyt Omanu Jabel Shams. W piątek rano odwiedziły nasz obóz kozy, a po śniadaniu spakowaliśmy się i udaliśmy się w dalszą drogę. Tym razem ja dosiadłam naszego Jeepa. Początkowo jechałam asfaltem, dopiero później miałam wyjątkową przyjemność mknąć szutrem lub drapiąc się pod górę trasami, na których nasz Jeep bez problemu sobie radził. Tego dnia dotarliśmy malowniczego płaskowyżu Al  Qannah Plateau (wys. ok 1900m n.p.m.) z którego rozpościera się wspaniały widok na Wielki Kanion, bo tak nazywany jest Wadi Al Nakhur. Z wioski Al Khitaym, położonej na końcu płaskowyżu można udać się w dwie trasy – w stronę Wadi Ghul lub w stronę opuszczonej wioski. Z campingu poniżej można również udać się na sam szczyt Jabel Shams (3009m n.p.m.) jednak oficjalnie trasa ta jest zamknięta (od spotkanych turystów wiemy, że mimo to można tam wejść).  My wybraliśmy krótszy, 3 godzinny trekking w kanionie w stronę opuszczonej wioski (trasa W6).  Trasa wiodła krawędzią ściany kanionu i była bardzo wąska i momentami trzeba było być bardzo ostrożnym, żeby nie spaść. W jedną stronę schodziło się wzdłuż kanionu coraz niżej, a w drodze powrotnej szliśmy w górę. Był to bardzo przyjemny trekking, oczywiście trochę trzeba było się namęczyć, żeby przejść tę trasę, ale dla nas raczej nie stanowiło to bardzo wielkiego wyzwania. Za to widoki były zachwycające. W zależności od tego, na jakim odcinku kanionu się było pojawiał się zupełnie inny widok. Przestrzeń nie do ogarnięcia. W kilku momentach bardzo przypominał nam ten właściwy ‘Grand Canyon’ z USA. Na końcu trasy znajdowały się ruiny opuszczonej wioski – kilka budynków umieszczonych na trochę szerszych półkach pod sporym nawisem skalnym. Bardzo nas ciekawiło dlaczego ludzie decydowali się żyć w takich ciężkich warunkach.  Ze względu na to, że w Omanie robi się ciemno ok. godziny 18, musimy dobrze planować dzień, żeby do kolejnego miejsca biwakowego przyjeżdżać jeszcze przed zmierzchem, aby po pierwsze znaleźć odpowiednie miejsce,  żeby rozbić obóz, a po drugie rozłożyć jeszcze jak jest jasno. W Omanie można rozbijać się wszędzie bez żadnych problemów, tak więc nie korzystaliśmy z żadnych miejsc typu pole namiotowe. Tego popołudnia zjechaliśmy trochę niżej płaskowyżu, żeby w nocy było cieplej, bo ostatnia noc dała nam  w kość, jeśli chodzi o temperaturę. Nasz nowy obóz rozbiliśmy w przepięknym miejscu, rdzawe kolory piasku i kamieni oświetlone były zachodzącym słońcem, a gdzieniegdzie znajdowały się drzewka, które nieco urozmaicały płaski teren. Wspólnie stwierdziliśmy, że krajobraz przypomina obrazek z safari w Afryce. Rozbiliśmy namioty, nazbieraliśmy drewna na opał (a nie jest to łatwe w tych rejonach). Marta z Piotrkiem zabrali tzw. prysznic solarny, czyli biwakowy prysznic w postaci worka, który wypełnia się wodą, a następnie wiesza się wysoko, aby woda spływała przez rurkę, która ma końcówkę taką, jak słuchawka z prysznica. Super sprawa! Polecamy szczególnie na biwaku w rejonach, gdzie o wodę bardzo ciężko. Wracając do biwaku. Ta noc była trochę cieplejsza niż poprzednia, jednak bez ogniska ciężko byłoby wysiedzieć.
Omański chłopiec
Na sobotę zaplanowaliśmy oglądanie zabytków, musieliśmy opuścić góry i udaliśmy się do fortu w Bahli, Zamku Jabrin oraz fortu w Nizwie. Ten pierwszy był największy, jednak w środku nie było ani wyposażenia ani opisów, więc było to dość mało ciekawe zwiedzanie. Zamek Jabrin był zdecydowanie bardziej interesujący i  zwiedzanie go przybliżyło nam nieco historię tego miejsca. Ostatnim punktem w tym dniu był fort i suk, czyli targ w Nizwie.  Suk akurat miał przerwę. W Omanie między 14 oraz 16:00 pracownicy mają przerwę i na ten czas większość sklepów i miejsc usługowych jest pozamykana. My akurat trafiliśmy na ten czas, więc nie za bardzo mogliśmy poczuć atmosferę  tego miejsca. Do fortu udało nam się wejść bez problemu. Jednak wspólnie uznaliśmy, że miejsca które odwiedziliśmy tego dnia nie były dla nas jakoś szczególnie zachwycające. Jednak chcieliśmy odwiedzić również tego typu miejsca Omanie, co z pewnością nie było stratą czasu i jednocześnie dało nam możliwość wyrobienia sobie własnego zdania na ten temat. Koszt wstępu do każdego wyniósł 500 baisa/osobę, czyli ok. 4zł.
Po kąpieli w jaskini w Wadi Khalid
Zostawiliśmy miasto za nami, po drodze po raz pierwszy  spotkaliśmy  wielbłądy, które swobodnie przechadzały się w pobliżu autostrady. Cieszyliśmy się, że wreszcie udało nam się w Omanie zobaczyć wielbłąda. Potem już widzieliśmy bardzo często kozy, osły i wielbłądy, o których ostrzegały również znaki.  Postanowiliśmy również tego wieczoru rozbić się przed zmierzchem, dlatego zatrzymaliśmy się niedaleko autostrady. Dzięki możliwościom naszego samochodu bez problemu zjechaliśmy z autostrady i pojechaliśmy wgłąb , aby znaleźć miejsce na nocleg w odosobnieniu. I znów te same czynności, które każdego dnia były wykonywanie coraz szybciej i sprawniej, a w dodatku temperatura była tak przyjemna, że można było siedzieć w krótkim rękawku. Tego wieczoru również mieliśmy ognisko. W tym momencie dodam jeszcze, że obecnie w Omanie jest zima, w ciągu dnia temperatury są ok. 30 stopni, w nocy ok. 20 stopni (na nizinach) oraz ok. 10 st (w górach).  Zimne noce mieliśmy już za sobą, ponieważ w górach, jak to w górach musiało być zimno.
Wadi Shabs
Plaża w rezerwacie Ras Al Jinz - ślad po żółwiu wracającego do morza
My z przewodnikiem Saidem w Wadi Khalid
Nad 'Grand Canyonem'
Kasia, jeep i wielbłąd
Wschód słońca na Jabel Hat
W niedzielę pojechaliśmy na pustynię Szarkija na wysokości Bidiyah. Pozwoliliśmy sobie na odrobinę szaleństwa naszym Jeepem po wydmach. Po kolei każdy z naszej czwórki poszalał trochęna tej ogroooomnej piaskownicy. Wszystko dodatkowo dokumentowaliśmy kręcąc filmy kamerką go pro, więc będzie dodatkowa pamiątka. Wiedzieliśmy jednak, że nie możemy zapuszczać się na większe wydmy, bo w każdym momencie auto mogłoby się zakopać, a sami moglibyśmy mieć problem, żeby się  stamtąd wydostać.  Szaleństwo na pustyni po raz kolejny utwierdziło nas w przekonaniu, że bez 4X4 było by kiepsko i połowę rzeczy, które udało nam się robić do tej pory byłoby niemożliwych. Jeśli ktoś planuje podróż po Omanie polecamy opcję samochodu terenowego. Można więcej zobaczyć, wszędzie wjechać, a przyjemność jest nie do opisania. Po pustyni pojechaliśmy do kolejnego miejsca - Wadi Bani Khalid. Było to wadi, w którym przechodziło się pomiędzy skałami, do wody, która wypływała spod skał gór Handżar. Podobno ok. 1 tydzień przed naszym przyjazdem padał deszcz (rzadkość w Omanie) i poziom wód był taki, że swobodnie można było popływać.  Na końcu wadi znajduje się jaskinia Mukal, do której wejście wymaga nielada gimnastyki. W momencie gdy zastanawialiśmy się czy wejść do środka pojawił się młody Omanćzyk (Said), który zaprowadził nas do środka (konieczna latarka!). W środku panowały egipskie ciemności, ale dzięki latarkom z telefonów mogliśmy poruszać się na przód oglądając śpiące nietoperze. W środku panowała temperatura jak w saunie, więc obficie się pociliśmy. Nagrodą było zanurzenie w niecce w przyjemnej wodzie.  Na koniec tego dnia czekała nas jeszcze jedna atrakcja, z której znany jest Oman, a mianowicie obserwowanie żółwi zielonych i mnóstwa młodych żółwików w rezerwacie Ras Al Jinz. I tu znów dzięki wskazówkom Hyathama ominęliśmy opcję z przewodnikiem i rozbiliśmy się na klifie nad plażą za wioską rybacką, gdzie można było na własną rękę (rzecz jasna nieoficjalnie) zobaczyć żółwie. Tym razem do miejsca dotarliśmy dość późno, bo ok. 21. Najpierw udaliśmy się do Scientific and Visitor Center, skąd można z przewodnikiem oglądać żółwie. Jednak uprzejmy Pan poinformował nas, że od 30 dni trwa strajk (!) i skierował nas do innego ośrodka. To nas jeszcze bardziej utwierdziło w tym, że musimy zdać się na Hyathama. Według zasad dotyczących obserwowania żółwi, można się ich spodziewać ok. 22 lub nad ranem ok. 4, wtedy gdy jest ciemno. Nie należy świecić na żółwie latarką, robić zdjęcia z flashem, hałasować, obserwować żółwia z przodu. Żółwie te są pod ochroną i plaże znajdują się na terenie rezerwatu, stąd tylko zorganizowana forma oglądania. Nie będę zdradzała szczegółów, co jak i gdzie, ale możemy się pochwalić, że nam udało się rozbić blisko miejsca nad plażą, skąd już ok. 22 zobaczyliśmy kilka ogromnych żółwi ok. 1,2 m, które wykopywały młode żółwiki. Małe żółwiki z kolei zaczynały swoją trasę spod żółwicy aż do morza. Był to niesamowity widok, coś czego jeszcze w życiu nie widzieliśmy. Staraliśmy się zachowywać jak najciszej, jednak widok małych nieporadnych żółwików był tak rozczulający, że ciężko było powstrzymywać się od wydawania przeróżnych odgłosów zachwytu. Uznaliśmy, że następnego dnia wstaniemy nad ranem, aby ponownie zobaczyć żółwie. Już wtedy jednak byliśmy szczęściarzami, że w ogóle udało nam się żółwie zobaczyć. Nie ma żadnej gwarancji, że akurat danej nocy żółwie będą, nam się udało zobaczyć od razu i to kilka (w sumie było ich pięć). Ok. 23 spotkała nas jednak dość nieprzyjemna przygoda. Ok. 23 niedaleko naszego obozu podjechał samochód, oświetlając nas przez dłuższy czas, to już zaczęło wydawać nam się dziwne, nagle wyszło 2 Omańczyków, którzy podeszli i zażądali od nas łamanym angielskim pieniędzy za to, że będziemy nocować właśnie w tym miejscu. Wojtek i Piotrek zaczęli z nimi spokojnie, że biwak w Omanie jest za darmo itp. Oni jednak upierali się przy swoim, nie potrafili prawie w ogóle po angielsku, co znacznie utrudniało komunikację. Nie ukrywam, że przedłużająca się nieznośnie rozmowa zestresowała nas, bo byliśmy  na strasznym pustkowiu, nie potrafiliśmy się dogadać, a oni na pieniądze naciskali coraz to bardziej. Zadzwoniliśmy do naszego Omańskiego anioła stróża wyjaśniliśmy mu, co i jak, i przekazaliśmy słuchawkę tamtym, żeby rozmawiali po arabsku. Hyatham powiedział im, że nie mają prawa brać od nas pieniędzy itp. i że wsiada w auto i za 2h będzie na miejscu, więc mogą na niego poczekać. W pewnym momencie nie chcieli już z nim rozmawiać i wrócili do samochodu, jednak nie odjeżdżali, napięcie rosło z minuty na minutę, egipskie ciemności i huk morza potęgowały jeszcze atmosferę przerażenia i niepewności. Piorek i Wojtek podeszli do ich samochodu, udało im się jakoś porozmawiać przez telefon z kimś, kto był z rezerwatu i kto być może ich wysłał na zwiady. Ustalili, że Hyatham ma pogadać z facetem z rezerwatu i Omańczycy żądający pieniędzy mają nas zostawić. Cała sytuacja zakończyła się uściskiem dłoni i hasłem Friend! Friend! Cała ta sytuacja sprawiła, że nocleg w tak wyjątkowym miejscu stracił trochę swój urok i podszyty był napięciem i lekkim strachem, czy wrócą a jeśli tak, to czy nie będzie ich więcej. Na całe szczęście nikt nie wrócił, noc minęła nam bezpiecznie, jednak zgodnie ze wskazówkami Hyathama nie szliśmy już na plażę nad ranem przed wschodem słońca (wtedy jest zakaz wchodzenia jeśli nie jest to forma zorganizowana) i wstaliśmy ok. 5:30. Wtedy po żółwiach zostały jedynie ślady i popękane skorupy jaj. Promienie słońca, sprawiły, że na powrót wrócił spokój i radość z cudownych widoków tego biwaku szybko zaleczyła rany z poprzedniej nocy. W tym miejscu chcę podkreślić, że Omańczycy to bardzo przyjaźni i otwarci ludzie. Uśmiechają się, kłaniają, pytają skąd jesteśmy. Bez względu na to, czy jest to miasto, czy jakaś mała wioska. Oczywiście jako biali wzbudzamy ich zainteresowanie. Ogólnie wszędzie czujemy się tu bardzo dobrze i bezpiecznie. Sytuacja w poprzedniej nocy pokazuje jedynie, że wszędzie są jakieś wyjątki, a ostatecznie będziemy pamiętać, że całe napięcie zniknęło i wszystko zakończyło się pokojowo, co nie było wcale oczywiste.
Jeśli chodzi o Omańczyków, na ulicach widać głównie mężczyzn, sporadycznie również kobiety. Zarówno kobiety jak i mężczyźni chodzą w tradycyjnych strojach. Męskie stroje to białe suknie (diszdasze lub kandury) z charakterystycznymi nakryciami głowy.  Dodatkowo zaobserwowaliśmy, że większość Omańczyków ma kieszonki, w których noszą swoje smart fony J Kobiety zazwyczaj ubrane są całe na czarno, oczywiście z chustami na głowach.
Nasz ostatni obóz niedaleko Fins
Dzisiejszy dzień, a więc poniedziałek spędziliśmy głównie w Wadi Shabs, przepięknym wąwozie, którego trasa rozpoczyna się w wiosce nad Zatoką Omańską. Wcześniej przejechaliśmy przez Sur, największe miasto w regionie, które słynie ze stoczni budujących tradycyjne omańskie drewniane łodzie. Kilku godzinna wycieczka w Wadi Shabs była bardzo przyjemna i mieliśmy okazję ponapawać się soczystą zielenią i przepięknymi widokami z dołu wąwozu. Na końcu wadi znajdują się naturlanie wyżłobione baseny ze słodką wodą, w których można się przyjemnie ochłodzić (woda nie jest zimna, wręcz ciepła) i miło spędzić czas. Z Wadi przyjechaliśmy na nasz ostatni nocleg pod namiotem w Omanie, tym razem rozbiliśmy się na plaży niedaleko miejscowości Fins. Znów ukłon w stronę naszego Jeepa, z którym niestety już jutro musimy się rozstać. Obecnie siedzę na plaży, czuję na twarzy ciepły wiatr i słyszę morze, które jest dość wzburzone. Dzisiaj dzień spędzamy dzień na plaży i postanowiliśmy trochę odpocząć i zrelaksować. Następne dni spędzimy w Emiratach Arabskich, Musimy wrócić do Maskatu, oddać samochód i autokarem udać się do Dubaju.  Musimy przyznać, że niechętnie będziemy rozstawać się z Omanem oraz taką formą podróżowania i nocowania. Oman jest krajem mało zaludnionym, co daje wiele możliwości rozbijania się, gdzie mamy ochotę, samochód terenowy znosi wszelkie ograniczenia terenowe, a to wszystko sprawia, że można doświadczać jakby pełniej, ciesząc się każdym momentem spędzonym wśród przyrody i tego kraju. Turystów tu niewielu, a więc jest jeszcze bardzo dziewiczo i niekomercyjnie. Warto odwiedzić Oman póki nie zacznie kwitnąć tu turystyka przez duże T.
Update – nie udało nam się umieścić wpisu wczoraj więc dopiszemy jeszcze jeden dzień – po lenistwie na plaży udaliśmy się w stronę Maskatu, aby oddać samochód i pojechać nocnym busem do Dubaju. Niestety pan z dworca powiedział, że nie wie czy autobus pojedzie bo nie wiadomo czy kierowca przyjdzie…no cóż, ciekawa sprawa, jednak niestety dla nas autobus rzeczywiście nie odjechał. Wieczór spędziliśmy z Hyathamem i Rebecca, od której wypożyczaliśmy Jeepa. Hyatham zaprosił nas na kolację do siebie do domu (mimo, że to my chcieliśmy go zaprosić w ramach podziękowania) i zaproponował nam nocleg u siebie w domu, skąd teraz piszę. Rano chcemy jeszcze raz spróbować złapać busa, choć może być ciężko, bo w Omanie zaczął się właśnie długi weekend i sporo ludzi jedzie właśnie do Dubaju. No nic, zobaczymy rano. Pozdrawiamy wszystkich cierpliwych czytelników J  

1 komentarz:

  1. Za długie, nie czytam :D A tak poważnie, fajne przygody! Szczególnie ta nocna wizyta kolesi, sceny jak z filmu :) Powodzenia

    OdpowiedzUsuń