sobota, 29 listopada 2014

Dzień 10, 11, 12










Tradycyjny taniec
 Jak już wcześniej wspomnieliśmy, podróż 25 listopada nocnym autobusem z Maskatu do Dubaju (ZEA) niestety się nie udała, tzn, autobus nie przyjechał. Haythem znów okazał nam tyle życzliwości, że nie byliśmy w stanie wyrazić wdzięczności, kiedy najpierw nas przenocował, a potem o 6 rano ponownie zawiózł na dworzec autobusowy. Uzyskaliśmy niestety tę samą informację, co dzień wcześniej, tzn., że autobusy tego dnia są wszystkie pełne. I znów okazało się, że po kolejnym dogadaniu swojego ze swoim Haythem wkroczył do akcji, nagle w autobusie znalazły się dla nas 4 miejsca. Podróż do Dubaju powinna była trwać jakieś 6 godzin, tymczasem ze względu na duży ruch przy granicy i inne okoliczności trwała prawie 11 godzin. Byliśmy wymęczeni, ale zadowoleni, że udało nam się wydostać z Omanu do Emiratów. Po dotarciu do Dubaju, dotarliśmy do hotelu w starszej części miasta – Al. Hamriya ( tu znów dzięki zniżkom Marty mogliśmy z warunków polowych przestawić się na bardzo komfortowe warunki). Po chwili wytchnienia, postanowiliśmy ok. 21 wybrać się na miasto. Nasz hotel był niedaleko Muzeum Dubaju, Textile Souq (targ tekstyliów) oraz miejsca gdzie znajduje się jeden z najstarszych domów w Dubaju, dom szejka Maktuma, zbudowany w 1896 roku (!). Cała ta okolica znajduje się na południowym wybrzeżu zatoki, skąd można przepłynąć tradycyjnymi łódkami (abrami) za 1 dirhama na drugą stronę do dzielnicy Deiry na Spice Souq i Gold Souq, czyli targowiska złota  i przypraw. O tej porze większość straganów była już zamknięta, więc tylko się leniwie przespacerowaliśmy po okolicy. Niestety ze względu na późną porę i ogromne zmęczenie po minionej podróży nie byliśmy w stanie wykrzesać entuzjazmu na to, co zobaczyliśmy.
Spice souq
Dobijanie targu na souqu

           W czwartek 27 listopada znów przenieśliśmy się do innego hotelu, tym razem do rejonu  Internet City przy Palm Jumeirah. Następnie ruszyliśmy na miasto do Mall of Emirates, centrum handlowego, którego cechą charakterystyczną jest stok narciarski. Byliśmy pełni podziwu dla fantazji ludzi, którzy na pustyni stworzyli tego typu atrakcje, no i rzecz jasna zastanawialiśmy, jakie pieniądze  muszą być dostępne, żeby móc pozwolić sobie na tego typu fantazje. Następnym naszym punktem była ponownie stara część Dubaju. Udaliśmy się do dwóch muzeów, przedstawiających historię Dubaju - do Muzeum Dubaju oraz muzeum będącego najstarszym domem w Dubaju (tylko 120 lat). Tego wieczoru spotkaliśmy się z Jackiem- Polakiem, który aktualnie pracuje w Dubaju, a poznaliśmy go w forcie w Bahli (Oman) i który zaproponował spotkanie jak będziemy w Dubaju. Jacek okazał się bardzo miłym i życzliwym człowiekiem, zabrał nas na suki i opowiedział kilka ciekawostek oraz zwrócił naszą uwagę na szczegóły, na które normalnie nie zwrócilibyśmy uwagi. Gold Souq, to targ pełen błyskotek nie do opisania, znalazłoby się też coś dla nas, ale przeważał przepych charakterystyczny dla Hindusów i Arabów. Półki i wystawy sklepowe aż uginały się od ciężaru złota, i brylantów. Bardzo ciekawe było obserwowanie jak klienci dobijają targu ze sprzedawcami (a nie były to małe kwoty). Spice souq, przepełniony był zapachami różnorodnych ziół i przypraw, których aromaty mieszały się ze sobą, a których kolory przyprawiały o zawrót głowy. Muszę przyznać, że jak to często w takich miejscach bywa (w różnych częściach świata) nachalność przedających irytuje do granic możliwości, a ich brak chęci do targowania się i wychodzenie od najwyższych cen, nie zachęcają do kupowania, mimo ogromnej ilości towarów.
Burdż Al Arab

Mall of Emirates - stok narciarski

Wieczór zakończyliśmy piwkiem w hotelu. Zarówno w Omanie jak i ZEA alkohol jest zabroniony i nie ma go w sprzedaży. Jedyne miejsca, gdzie można go serwować, to hotelowe puby, tak więc napiliśmy się piwka z wielką ochotą. Dodajmy, że było to nasze drugie piwko na tych wakacjach J
28 listopada, w piątek pierwszym naszym punktem była plażą Jumeirah Beach przy słynnym hotelu w kształcie żagla, Burdż Al Arab. Po krótkiej kąpieli Marty i Piotrka w morzu wśród innych turystów i po zrobieniu zdjęć z żaglem w tle powędrowaliśmy dalej. Tutaj taka ciekawostka – jesteśmy w kraju arabskim i wydawałoby się, że będą spore ograniczenia jeśli chodzi o strój, szczególnie kobiet. Natomiast tutaj lekkie zdziwienie – kobiety ubrane w skąpe stroje, pokazujące sporo ciała.
Burdż Khalifa
Dubai Mall - lodowisko
Dubai Mall - akwarium
Następnie po ok.  4 km spacerze w wielkim upale dotarliśmy do miejsca, którym miała być kawiarnia Central Perk. Ci, którzy oglądali serial ‘Przyjaciele’, będą wiedzieć, o co chodzi (Marcie bardzo zależało, żeby tam dotrzeć, my z racji tego, że nie oglądaliśmy serialu, nie wiedzieliśmy, w czym rzecz). Po wędrówce w upale dotarliśmy do miejsca, które okazało się zmienić nazwę i  tym samym przestało nas interesować. Mieliśmy dosyć i po wzięciu taksówki za ok. (na nasze) 22 zł, dotarliśmy do najbardziej znanego centrum handlowego - Dubai Mall. Rozmiary tego obiektu były imponujące, liczba sklepów nie do ogarnięcia. Wszystko urządzone z wielką pompą i przepychem.  W środku sklepy chyba wszystkich marek na świecie. W centrum tym znajduje się akwarium z morskimi rybami, lodowisko (pełnowymiarowe – można rozgrywać mecze hokeja), wodospady, a na zewnątrz znajdują się tańczące w rytm muzyki fontanny. Centrum znajduje się nieopodal najwyższego budynku świata (Burdż Khalifa) , na który chcemy wjechać w niedzielę (warto zrobić rezerwację wcześniej, koszt ok. 125 zł). Jeśli chodzi o Dubai Mall, to z pewnością wszystko jest urządzone na wysokim poziomie, ze smakiem i fantazją, jednak spędzanie czasu w ten sposób, nie jest dla nas niczym atrakcyjnym. Na dłuższą metę męczy i nie daje żadnej satysfakcji, dlatego z chęcią wydostaliśmy się z tej świątyni przepychu i lansu, aby pojechać w okolice naszego hotelu do Dubai Mariny, która pięknie wyglądała po zachodzie słońca. Klimat tego miejsca bardzo nam się spodobał, wysokie wieżowce skumulowane na tej samej przestrzeni wokół mariny, podświetlane palmy i restauracje wokół sprawiały, że miejsce było bardzo przytulne i romantyczne.
Dubai Marina
W pełnym rynsztunku
           Na sobotę postanowiliśmy wynająć samochód, aby udać się do Wielkiego Meczetu w Abu Dhabi. Póki co Dubaj, mimo swej nowoczesności i szybkiego rozwoju nie powalił nas na kolana. Mamy jeszcze kilka punktów do zobaczenia, jednak już teraz mogę powiedzieć, że nie warto tu przyjeżdżać na dłużej niż 4 dni. Jeśli ktoś planuje wakacje, warto postawić na przyrodę w Omanie i przy okazji zobaczyć Dubaj. Jednak jeśli ktoś już ma na swoim koncie nowoczesne miasta, nie polecam Dubaju jako cel sam w sobie. Można doznać rozczarowania.


wtorek, 25 listopada 2014

Dzień 3 - 9




Szaleństwo na pustyni
Ekipa z pomarańczowego jeepa
Kasia na pustyni
Obóz nr 3
Pan na osiołku
'Grand Canyon'
Z naszym Jeepem
W czwartek rano z hotelu odebrał nas nasz nowy znajomy i zawiózł nas do wypożyczalni samochodów, którego właścicielem była jego przyjaciółka. Oczywiście wcześniej zrobiliśmy rekonesans i po ustaleniach w naszej czwórce doszliśmy do wniosku, że wypożyczymy samochód 4X4. Z pewnością było to opcja droższa, jednak w związku z tym, że planowaliśmy pojechać w góry oraz spać pod namiotami każdego wieczoru gdzie indziej, uznaliśmy, że będzie to opcja, która da nam dużo więcej możliwości podróżowania i poznawania Omanu, niż osobówka. Gdy po dopięciu wszystkich formalności  okazało się, że naszym wozem 4X4 będzie Jeep Wrangler z 2013 roku i to w dodatku pomarańczowy, zaczęliśmy się cieszyć jak dzieci. Potem spędziliśmy jeszcze trochę czasu na przedłużających się zakupach w Carefurze (trzeba było kupić jedzenie, wodę i inne drobne rzeczy, które miały nam służyć przez kolejne 5 dni). Trzeba podkreślić, że przyjeżdżając do Omanu mieliśmy wstępny plan, gdzie chcemy pojechać, jednak to Hyatham pomógł nam dopracować wszystkie szczegóły, zachęcił nas do wypożyczenia samochodu terenowego, pokazał nam trasy off-roadowe, podpowiedział c o, jak i gdzie, na co uważać i pożyczył nam kilka bardzo przydatnych rzeczy na biwak. Co więcej w razie jakiejkolwiek  sytuacji kryzysowej mieliśmy do niego dzwonić (kupiliśmy pre-paida miejscowego), co okazało się bardzo przydatne, ale o tym później. Wracając do naszej podróży po Omanie. Tego dnia przeżyliśmy cudowną podróż przez Góry Zachodni Hadżar aż do szczytu Jabel Hat nieopodal wioski Hat. Mieliśmy ponad 3 godzinny off-road z cudownymi widokami, serpentynami, podjazdami i mini-przeprawami przez wodę. Frajda była nieziemska i już wtedy każdy z nas stwierdził, że warto było wynająć wóz 4X4. Gdy dotarliśmy na szczyt było już ciemno, a temperatura spadła do ok. 13 stopni. W nocy mogło być ok. 10st. Namioty i resztę sprzętu zabraliśmy z Polski, do tego chcieliśmy się spakować tak, żeby nasze plecaki były jak najlżejsze, tak, więc np. nie mieliśmy karimat (ja i Wojtek, bo Marta z Piotrkiem byli lepiej przygotowani). Noc była zimna, było twardo, a o 3 w nocy podjechał jakiś samochód i nasz sen został przerwany czyimiś nocnymi rozmowami. Za radą Hyathama rozbiliśmy się na tej wysokości, aby rano wstać o świcie i podziwiać widok na góry, które okazały się przepiękne – cudownie oświetlony najwyższy szczyt Omanu Jabel Shams. W piątek rano odwiedziły nasz obóz kozy, a po śniadaniu spakowaliśmy się i udaliśmy się w dalszą drogę. Tym razem ja dosiadłam naszego Jeepa. Początkowo jechałam asfaltem, dopiero później miałam wyjątkową przyjemność mknąć szutrem lub drapiąc się pod górę trasami, na których nasz Jeep bez problemu sobie radził. Tego dnia dotarliśmy malowniczego płaskowyżu Al  Qannah Plateau (wys. ok 1900m n.p.m.) z którego rozpościera się wspaniały widok na Wielki Kanion, bo tak nazywany jest Wadi Al Nakhur. Z wioski Al Khitaym, położonej na końcu płaskowyżu można udać się w dwie trasy – w stronę Wadi Ghul lub w stronę opuszczonej wioski. Z campingu poniżej można również udać się na sam szczyt Jabel Shams (3009m n.p.m.) jednak oficjalnie trasa ta jest zamknięta (od spotkanych turystów wiemy, że mimo to można tam wejść).  My wybraliśmy krótszy, 3 godzinny trekking w kanionie w stronę opuszczonej wioski (trasa W6).  Trasa wiodła krawędzią ściany kanionu i była bardzo wąska i momentami trzeba było być bardzo ostrożnym, żeby nie spaść. W jedną stronę schodziło się wzdłuż kanionu coraz niżej, a w drodze powrotnej szliśmy w górę. Był to bardzo przyjemny trekking, oczywiście trochę trzeba było się namęczyć, żeby przejść tę trasę, ale dla nas raczej nie stanowiło to bardzo wielkiego wyzwania. Za to widoki były zachwycające. W zależności od tego, na jakim odcinku kanionu się było pojawiał się zupełnie inny widok. Przestrzeń nie do ogarnięcia. W kilku momentach bardzo przypominał nam ten właściwy ‘Grand Canyon’ z USA. Na końcu trasy znajdowały się ruiny opuszczonej wioski – kilka budynków umieszczonych na trochę szerszych półkach pod sporym nawisem skalnym. Bardzo nas ciekawiło dlaczego ludzie decydowali się żyć w takich ciężkich warunkach.  Ze względu na to, że w Omanie robi się ciemno ok. godziny 18, musimy dobrze planować dzień, żeby do kolejnego miejsca biwakowego przyjeżdżać jeszcze przed zmierzchem, aby po pierwsze znaleźć odpowiednie miejsce,  żeby rozbić obóz, a po drugie rozłożyć jeszcze jak jest jasno. W Omanie można rozbijać się wszędzie bez żadnych problemów, tak więc nie korzystaliśmy z żadnych miejsc typu pole namiotowe. Tego popołudnia zjechaliśmy trochę niżej płaskowyżu, żeby w nocy było cieplej, bo ostatnia noc dała nam  w kość, jeśli chodzi o temperaturę. Nasz nowy obóz rozbiliśmy w przepięknym miejscu, rdzawe kolory piasku i kamieni oświetlone były zachodzącym słońcem, a gdzieniegdzie znajdowały się drzewka, które nieco urozmaicały płaski teren. Wspólnie stwierdziliśmy, że krajobraz przypomina obrazek z safari w Afryce. Rozbiliśmy namioty, nazbieraliśmy drewna na opał (a nie jest to łatwe w tych rejonach). Marta z Piotrkiem zabrali tzw. prysznic solarny, czyli biwakowy prysznic w postaci worka, który wypełnia się wodą, a następnie wiesza się wysoko, aby woda spływała przez rurkę, która ma końcówkę taką, jak słuchawka z prysznica. Super sprawa! Polecamy szczególnie na biwaku w rejonach, gdzie o wodę bardzo ciężko. Wracając do biwaku. Ta noc była trochę cieplejsza niż poprzednia, jednak bez ogniska ciężko byłoby wysiedzieć.
Omański chłopiec
Na sobotę zaplanowaliśmy oglądanie zabytków, musieliśmy opuścić góry i udaliśmy się do fortu w Bahli, Zamku Jabrin oraz fortu w Nizwie. Ten pierwszy był największy, jednak w środku nie było ani wyposażenia ani opisów, więc było to dość mało ciekawe zwiedzanie. Zamek Jabrin był zdecydowanie bardziej interesujący i  zwiedzanie go przybliżyło nam nieco historię tego miejsca. Ostatnim punktem w tym dniu był fort i suk, czyli targ w Nizwie.  Suk akurat miał przerwę. W Omanie między 14 oraz 16:00 pracownicy mają przerwę i na ten czas większość sklepów i miejsc usługowych jest pozamykana. My akurat trafiliśmy na ten czas, więc nie za bardzo mogliśmy poczuć atmosferę  tego miejsca. Do fortu udało nam się wejść bez problemu. Jednak wspólnie uznaliśmy, że miejsca które odwiedziliśmy tego dnia nie były dla nas jakoś szczególnie zachwycające. Jednak chcieliśmy odwiedzić również tego typu miejsca Omanie, co z pewnością nie było stratą czasu i jednocześnie dało nam możliwość wyrobienia sobie własnego zdania na ten temat. Koszt wstępu do każdego wyniósł 500 baisa/osobę, czyli ok. 4zł.
Po kąpieli w jaskini w Wadi Khalid
Zostawiliśmy miasto za nami, po drodze po raz pierwszy  spotkaliśmy  wielbłądy, które swobodnie przechadzały się w pobliżu autostrady. Cieszyliśmy się, że wreszcie udało nam się w Omanie zobaczyć wielbłąda. Potem już widzieliśmy bardzo często kozy, osły i wielbłądy, o których ostrzegały również znaki.  Postanowiliśmy również tego wieczoru rozbić się przed zmierzchem, dlatego zatrzymaliśmy się niedaleko autostrady. Dzięki możliwościom naszego samochodu bez problemu zjechaliśmy z autostrady i pojechaliśmy wgłąb , aby znaleźć miejsce na nocleg w odosobnieniu. I znów te same czynności, które każdego dnia były wykonywanie coraz szybciej i sprawniej, a w dodatku temperatura była tak przyjemna, że można było siedzieć w krótkim rękawku. Tego wieczoru również mieliśmy ognisko. W tym momencie dodam jeszcze, że obecnie w Omanie jest zima, w ciągu dnia temperatury są ok. 30 stopni, w nocy ok. 20 stopni (na nizinach) oraz ok. 10 st (w górach).  Zimne noce mieliśmy już za sobą, ponieważ w górach, jak to w górach musiało być zimno.
Wadi Shabs
Plaża w rezerwacie Ras Al Jinz - ślad po żółwiu wracającego do morza
My z przewodnikiem Saidem w Wadi Khalid
Nad 'Grand Canyonem'
Kasia, jeep i wielbłąd
Wschód słońca na Jabel Hat
W niedzielę pojechaliśmy na pustynię Szarkija na wysokości Bidiyah. Pozwoliliśmy sobie na odrobinę szaleństwa naszym Jeepem po wydmach. Po kolei każdy z naszej czwórki poszalał trochęna tej ogroooomnej piaskownicy. Wszystko dodatkowo dokumentowaliśmy kręcąc filmy kamerką go pro, więc będzie dodatkowa pamiątka. Wiedzieliśmy jednak, że nie możemy zapuszczać się na większe wydmy, bo w każdym momencie auto mogłoby się zakopać, a sami moglibyśmy mieć problem, żeby się  stamtąd wydostać.  Szaleństwo na pustyni po raz kolejny utwierdziło nas w przekonaniu, że bez 4X4 było by kiepsko i połowę rzeczy, które udało nam się robić do tej pory byłoby niemożliwych. Jeśli ktoś planuje podróż po Omanie polecamy opcję samochodu terenowego. Można więcej zobaczyć, wszędzie wjechać, a przyjemność jest nie do opisania. Po pustyni pojechaliśmy do kolejnego miejsca - Wadi Bani Khalid. Było to wadi, w którym przechodziło się pomiędzy skałami, do wody, która wypływała spod skał gór Handżar. Podobno ok. 1 tydzień przed naszym przyjazdem padał deszcz (rzadkość w Omanie) i poziom wód był taki, że swobodnie można było popływać.  Na końcu wadi znajduje się jaskinia Mukal, do której wejście wymaga nielada gimnastyki. W momencie gdy zastanawialiśmy się czy wejść do środka pojawił się młody Omanćzyk (Said), który zaprowadził nas do środka (konieczna latarka!). W środku panowały egipskie ciemności, ale dzięki latarkom z telefonów mogliśmy poruszać się na przód oglądając śpiące nietoperze. W środku panowała temperatura jak w saunie, więc obficie się pociliśmy. Nagrodą było zanurzenie w niecce w przyjemnej wodzie.  Na koniec tego dnia czekała nas jeszcze jedna atrakcja, z której znany jest Oman, a mianowicie obserwowanie żółwi zielonych i mnóstwa młodych żółwików w rezerwacie Ras Al Jinz. I tu znów dzięki wskazówkom Hyathama ominęliśmy opcję z przewodnikiem i rozbiliśmy się na klifie nad plażą za wioską rybacką, gdzie można było na własną rękę (rzecz jasna nieoficjalnie) zobaczyć żółwie. Tym razem do miejsca dotarliśmy dość późno, bo ok. 21. Najpierw udaliśmy się do Scientific and Visitor Center, skąd można z przewodnikiem oglądać żółwie. Jednak uprzejmy Pan poinformował nas, że od 30 dni trwa strajk (!) i skierował nas do innego ośrodka. To nas jeszcze bardziej utwierdziło w tym, że musimy zdać się na Hyathama. Według zasad dotyczących obserwowania żółwi, można się ich spodziewać ok. 22 lub nad ranem ok. 4, wtedy gdy jest ciemno. Nie należy świecić na żółwie latarką, robić zdjęcia z flashem, hałasować, obserwować żółwia z przodu. Żółwie te są pod ochroną i plaże znajdują się na terenie rezerwatu, stąd tylko zorganizowana forma oglądania. Nie będę zdradzała szczegółów, co jak i gdzie, ale możemy się pochwalić, że nam udało się rozbić blisko miejsca nad plażą, skąd już ok. 22 zobaczyliśmy kilka ogromnych żółwi ok. 1,2 m, które wykopywały młode żółwiki. Małe żółwiki z kolei zaczynały swoją trasę spod żółwicy aż do morza. Był to niesamowity widok, coś czego jeszcze w życiu nie widzieliśmy. Staraliśmy się zachowywać jak najciszej, jednak widok małych nieporadnych żółwików był tak rozczulający, że ciężko było powstrzymywać się od wydawania przeróżnych odgłosów zachwytu. Uznaliśmy, że następnego dnia wstaniemy nad ranem, aby ponownie zobaczyć żółwie. Już wtedy jednak byliśmy szczęściarzami, że w ogóle udało nam się żółwie zobaczyć. Nie ma żadnej gwarancji, że akurat danej nocy żółwie będą, nam się udało zobaczyć od razu i to kilka (w sumie było ich pięć). Ok. 23 spotkała nas jednak dość nieprzyjemna przygoda. Ok. 23 niedaleko naszego obozu podjechał samochód, oświetlając nas przez dłuższy czas, to już zaczęło wydawać nam się dziwne, nagle wyszło 2 Omańczyków, którzy podeszli i zażądali od nas łamanym angielskim pieniędzy za to, że będziemy nocować właśnie w tym miejscu. Wojtek i Piotrek zaczęli z nimi spokojnie, że biwak w Omanie jest za darmo itp. Oni jednak upierali się przy swoim, nie potrafili prawie w ogóle po angielsku, co znacznie utrudniało komunikację. Nie ukrywam, że przedłużająca się nieznośnie rozmowa zestresowała nas, bo byliśmy  na strasznym pustkowiu, nie potrafiliśmy się dogadać, a oni na pieniądze naciskali coraz to bardziej. Zadzwoniliśmy do naszego Omańskiego anioła stróża wyjaśniliśmy mu, co i jak, i przekazaliśmy słuchawkę tamtym, żeby rozmawiali po arabsku. Hyatham powiedział im, że nie mają prawa brać od nas pieniędzy itp. i że wsiada w auto i za 2h będzie na miejscu, więc mogą na niego poczekać. W pewnym momencie nie chcieli już z nim rozmawiać i wrócili do samochodu, jednak nie odjeżdżali, napięcie rosło z minuty na minutę, egipskie ciemności i huk morza potęgowały jeszcze atmosferę przerażenia i niepewności. Piorek i Wojtek podeszli do ich samochodu, udało im się jakoś porozmawiać przez telefon z kimś, kto był z rezerwatu i kto być może ich wysłał na zwiady. Ustalili, że Hyatham ma pogadać z facetem z rezerwatu i Omańczycy żądający pieniędzy mają nas zostawić. Cała sytuacja zakończyła się uściskiem dłoni i hasłem Friend! Friend! Cała ta sytuacja sprawiła, że nocleg w tak wyjątkowym miejscu stracił trochę swój urok i podszyty był napięciem i lekkim strachem, czy wrócą a jeśli tak, to czy nie będzie ich więcej. Na całe szczęście nikt nie wrócił, noc minęła nam bezpiecznie, jednak zgodnie ze wskazówkami Hyathama nie szliśmy już na plażę nad ranem przed wschodem słońca (wtedy jest zakaz wchodzenia jeśli nie jest to forma zorganizowana) i wstaliśmy ok. 5:30. Wtedy po żółwiach zostały jedynie ślady i popękane skorupy jaj. Promienie słońca, sprawiły, że na powrót wrócił spokój i radość z cudownych widoków tego biwaku szybko zaleczyła rany z poprzedniej nocy. W tym miejscu chcę podkreślić, że Omańczycy to bardzo przyjaźni i otwarci ludzie. Uśmiechają się, kłaniają, pytają skąd jesteśmy. Bez względu na to, czy jest to miasto, czy jakaś mała wioska. Oczywiście jako biali wzbudzamy ich zainteresowanie. Ogólnie wszędzie czujemy się tu bardzo dobrze i bezpiecznie. Sytuacja w poprzedniej nocy pokazuje jedynie, że wszędzie są jakieś wyjątki, a ostatecznie będziemy pamiętać, że całe napięcie zniknęło i wszystko zakończyło się pokojowo, co nie było wcale oczywiste.
Jeśli chodzi o Omańczyków, na ulicach widać głównie mężczyzn, sporadycznie również kobiety. Zarówno kobiety jak i mężczyźni chodzą w tradycyjnych strojach. Męskie stroje to białe suknie (diszdasze lub kandury) z charakterystycznymi nakryciami głowy.  Dodatkowo zaobserwowaliśmy, że większość Omańczyków ma kieszonki, w których noszą swoje smart fony J Kobiety zazwyczaj ubrane są całe na czarno, oczywiście z chustami na głowach.
Nasz ostatni obóz niedaleko Fins
Dzisiejszy dzień, a więc poniedziałek spędziliśmy głównie w Wadi Shabs, przepięknym wąwozie, którego trasa rozpoczyna się w wiosce nad Zatoką Omańską. Wcześniej przejechaliśmy przez Sur, największe miasto w regionie, które słynie ze stoczni budujących tradycyjne omańskie drewniane łodzie. Kilku godzinna wycieczka w Wadi Shabs była bardzo przyjemna i mieliśmy okazję ponapawać się soczystą zielenią i przepięknymi widokami z dołu wąwozu. Na końcu wadi znajdują się naturlanie wyżłobione baseny ze słodką wodą, w których można się przyjemnie ochłodzić (woda nie jest zimna, wręcz ciepła) i miło spędzić czas. Z Wadi przyjechaliśmy na nasz ostatni nocleg pod namiotem w Omanie, tym razem rozbiliśmy się na plaży niedaleko miejscowości Fins. Znów ukłon w stronę naszego Jeepa, z którym niestety już jutro musimy się rozstać. Obecnie siedzę na plaży, czuję na twarzy ciepły wiatr i słyszę morze, które jest dość wzburzone. Dzisiaj dzień spędzamy dzień na plaży i postanowiliśmy trochę odpocząć i zrelaksować. Następne dni spędzimy w Emiratach Arabskich, Musimy wrócić do Maskatu, oddać samochód i autokarem udać się do Dubaju.  Musimy przyznać, że niechętnie będziemy rozstawać się z Omanem oraz taką formą podróżowania i nocowania. Oman jest krajem mało zaludnionym, co daje wiele możliwości rozbijania się, gdzie mamy ochotę, samochód terenowy znosi wszelkie ograniczenia terenowe, a to wszystko sprawia, że można doświadczać jakby pełniej, ciesząc się każdym momentem spędzonym wśród przyrody i tego kraju. Turystów tu niewielu, a więc jest jeszcze bardzo dziewiczo i niekomercyjnie. Warto odwiedzić Oman póki nie zacznie kwitnąć tu turystyka przez duże T.
Update – nie udało nam się umieścić wpisu wczoraj więc dopiszemy jeszcze jeden dzień – po lenistwie na plaży udaliśmy się w stronę Maskatu, aby oddać samochód i pojechać nocnym busem do Dubaju. Niestety pan z dworca powiedział, że nie wie czy autobus pojedzie bo nie wiadomo czy kierowca przyjdzie…no cóż, ciekawa sprawa, jednak niestety dla nas autobus rzeczywiście nie odjechał. Wieczór spędziliśmy z Hyathamem i Rebecca, od której wypożyczaliśmy Jeepa. Hyatham zaprosił nas na kolację do siebie do domu (mimo, że to my chcieliśmy go zaprosić w ramach podziękowania) i zaproponował nam nocleg u siebie w domu, skąd teraz piszę. Rano chcemy jeszcze raz spróbować złapać busa, choć może być ciężko, bo w Omanie zaczął się właśnie długi weekend i sporo ludzi jedzie właśnie do Dubaju. No nic, zobaczymy rano. Pozdrawiamy wszystkich cierpliwych czytelników J  

środa, 19 listopada 2014

Podróż i Dzień 1




 Dotarliśmy do Omanu, a dokładnie do stolicy, która nazywa się Maskat.  W podróż ruszyliśmy 17 listopada ok. 8:00 rano samochodem z Rudy Śląskiej my tzn.  ja i Wojtek.  W Warszawie byliśmy ok. 12:00 u drugiej części omańskiej ekipy - Marty i Piotrka. Z Warszawy wylecieliśmy o 15:30, podróż do Dohy (Katar) trwała 6 godzin, a więc w Dosze byliśmy ok. 23:00 czasu katarskiego.  

Dubaj o 5:00 - w oczekiwaniu na busa do Maskatu
Wylot z Dohy do Zjednoczonych Emiratów Arabskich (ZEA) mieliśmy o 2:00 w nocy i po 1 godzinie lotu dotarliśmy do Sharjah (ZEA) o 4:00 czasu miejscowego. Tutaj taka mała dygresja – obydwa loty odbyły się samolotami Airbus A320, które dosyć często są również wykorzystywane w tanich liniach lotniczych. Nam jednak się poszczęściło i tym razem lecieliśmy Qatar Airways, czyli jedną z najlepszych linii lotniczych i dzięki temu mogliśmy zobaczyć jak ‘inaczej’ można zagospodarować ten samolot (mnóstwo miejsca na nogi, wyjeżdżane podgłówki, ekrany dotykowe) – komfort naprawdę wysoki. Między Polską a Emiratami są 3 godziny różnicy. Tu mamy 3 godziny do przodu. Z Sharjah chcieliśmy się dostać do Dubaju do dzielnicy Deira skąd odjeżdżają autobusy do Maskatu i nie było innego wyjścia jak wziąć taksówkę. Zapłaciliśmy 90 dirhamów, co nie było tanio jak na Dubaj (podobno), jednak nic nie byliśmy w stanie zrobić, kierowca nie chciał zejść z ceny, a my chcieliśmy być na czas. O 7:00 wyruszyliśmy autokarem z Dubaju i po podróży trwającej ok. 6 godzin dotarliśmy do naszego celu, czyli do Maskatu (Oman). Podczas przekraczania granicy musieliśmy wykupić wizę turystyczną na pobyt w Omanie. Nasza wiza jest ważna 10 dni i kosztowała 50 dirhamów (ok. 50zł).Wszystko przebiegało sprawnie, jedynym momentem, gdzie mieliśmy chwilę niepokoju było przeszukiwanie każdego bagażu przez celników podczas opuszczania Emiratów, a cała procedura zakończyła się ostateczną kontrolą psa, który robiąc kółka wokół toreb ustawionych w jednym rzędzie, próbował wywąchać to, co mu nakazano. Na całe szczęście okazaliśmy się czyści i mogliśmy kontynuować naszą podróż. Przez większość trasy spaliśmy albo byliśmy w stanie pomiędzy jawą, a snem. Wiele godzin bez snu i odpoczynku zrobiło swoje. Początkowo starałam się obserwować to, co było za oknem, żeby niczego nie przegapić, jednak po kilku kilometrach monotonnego krajobrazu pustynnego odpuściłam i odpłynęłam.  Do hotelu w Maskacie dotarliśmy częściowo pieszo, taszcząc wcale nielekkie plecaki, co dziś wydaje nam się śmieszne i trochę dziwneJ Dzięki Marcie mogliśmy zaznać odrobiny luksusu na tych wakacjach, dzięki jej zniżkom w hotelach pewnej sieci. W hotelu Crowne Plaza  zostaliśmy na 2 noce, żeby  trochę zregenerować siły po podróży i zorientować się na miejscu co i jak, jeśli chodzi o dalsze plany, wynajem samochodu itp. Oczywiście zwiedzanie Maskatu też było ważnym punktem do zrealizowania.  Po zameldowaniu się poszliśmy na hotelową plażę, a następnie na spotkanie z miejscowym Omańczykiem (kontakt do niego dostaliśmy od koleżanki, która różne miejsca w świecie odwiedziła i dzięki której Oman przestał być nam obcy: Agnieszka, jeśli czytasz tego bloga pozdrawiamy). Wracając do spotkania. Haytham, okazał się być bardzo otwartym i życzliwym człowiekiem. Od razu przeszliśmy do oglądania mapy i przekazywania informacji na temat tego, co warto, czego nie warto, za ile, gdzie itp. Należy dodać, że dzień 18 listopada, to święto narodowe w Omanie i właśnie z tego względu nasze spotkanie było urozmaicone odgłosami radosnych Omańczyków, którzy w zupełnie dla nas niepowtarzalny sposób świętowali ten ważny dla nich dzień. Trudno w kilku słowach opisać, to co działo się na ulicach, coś w stylu parady, pochodu, ale nie odbywało się to w formie pieszej i zorganizowanej. Samochody wypełnione  mężczyzami i chłopakami, nawet gdzieniegdzie można było dojrzeć kobiety, przejeżdżały ulicami trąbiąc bez przerwy, wykrzykując coś radośnie i wymachując od czasu do czasu flagą Omanu. Dodatkową atrakcją było to, że samochody były pomalowane lub pooklejane w barwy narodowe Omanu w tak różnorodny sposób, że aż trudno było uwierzyć, że zrobili to tylko na ten jeden dzień. W godzinach wieczornych przerodziło się to w urządzanie małych popisów przed publicznością jak ruszanie z miejsca z piskiem opon (gdzie za 100-200m stało kolejne autu więc trzeba było ostro hamować), palenie gumy, słuchanie głoooośnej muzyki, jazda na tylnych kołach (quady), wystawianie stuningowanych aut itp. Generalnie młodzi Omańczycy wyrażają swoją radość w ten sposób. Podobno jak drużyna piłkarska wygra mecz to jest tak samo.
Omański transformers

Wieczór zakończyliśmy spacerem po mieście, które w tej części nie ma w sobie niczego klimatycznego, co by mogło zachwycić. 

Dzięki temu, ze byliśmy gośćmi hotelowymi skorzystaliśmy z darmowego busika, który o 8:30 zabrał nas do Wielkiego Meczetu (Grand Mosque). Meczet zrobił na nas ogromne wrażenie swoją elegancją, dostojnością i smakiem, w dodatku trudno nam było uwierzyć po wyczytaniu z przewodnika, że został wybudowany w 1995 roku. W środku  potężne wrażenie robi ogromny dywan tkany przez 600 kobiet przez 4 lata oraz 35 żyrandoli wysadzanych kryształami Swarovskiego. Wydawało nam się, że jest dużo starszy. Do meczetu ja i Marta musiałyśmy założyć strój zasłaniający ramiona, aż do nadgarstków oraz głowę i włosy. Byłyśmy przygotowane, mając chusty, które bez problemu spełniły by ten warunek, jednak nie chcieli nas wpuścić i wypożyczyłyśmy strój, który spełnił te wymogi, ale jednocześnie mogłyśmy dzięki temu jeszcze bardziej wczuć się w atmosferę tego miejsca i kultury Omanu. Obecnie jest tutaj zima, tzn. można temperatury w ciągu dnia porównać do naszego bardzo ciepłego lata (ok. 30°C).
Grand Mosque Maskat
W tym dniu, spędziliśmy również trochę czasu na ‘naszej plaży’, gdzie znów była tylko garstka ludzi, a morze po odpływie wyglądało zupełnie inaczej niż dzień wcześniej, a krótki spacer, oraz obserwowanie uciekających krabów, oraz innych ciekawostek wokół stało się wielką przyjemnością i relaksem. Po południu udaliśmy się do Mutrah, starszej części Maskatu, która zupełnie różniła się od nowoczesnej części widzianej wcześniej. Pisząc nowoczesna nie mam na myśli wysokich budynków, przeszklonych wieżowców itp. Maskat ma rozwinięte drogi, po których suną tysiące aut dobrych marek, wokół jasne, piękne budynki, wszystko jednak z zachowaniem architektury pasującej do kraju arabskiego. Wszystko bardzo zadbane,  czyste, co daje poczucie luksusu i bogactwa.
Grand Mosque w Maskacie
Wieczór znów spędziliśmy w towarzystwie Haythama, który zabrał nas do zupełnie innej części Maskatu, do bardzo urokliwej restauracji, gdzie zamówiliśmy różne rodzaje herbat, szisze i dopracowywaliśmy szczegóły naszego pobytu w Omanie. Była również okazja żeby pogadać trochę o życiu w Omanie, zwyczajach lokalnych ludzi i po postu – fajnie pogadać. Miły wieczór zakończyliśmy przejażdżką do starego miasta pod sam Pałac Sułtana.
Herbatka z Haythamem
Plan na najbliższe dni jest następujący: wynajmujemy jeepa  4X4 (Wrangler wersja z 2012) i zostawiamy Maskat i wygodny hotel, żeby udać się bliżej natury, poczuć klimat pustyni i zrobić użytek z namiotów, śpiworów i innych gadżetów, które przywieźliśmy ze sobą z Polski. Połączenie z Internetem pewnie będzie możliwe dopiero po powrocie do Maskatu, a więc za jakieś 5 dni, wtedy dopiero będziemy w stanie opisać, nasze wrażenie z innych rejonów Omanu, którego będziemy doświadczać jeżdżąc, oglądając. Także na razie pozdrawiamy wszystkich i trzymajcie za nas kciuki! Dzisiaj powinniśmy zaznać trochę off-roadu J