wtorek, 2 grudnia 2014

Dzień 13, 14 i powrót do domu



Grand Mosque Abu Dhabi

W sobotę 29 listopada zgodnie z planem wynajęliśmy samochód (była to najwygodniejsza, najszybsza i raczej najtańsza opcja, bo za wynajem samochodu Toyota Yaris (wersja 2015) zapłaciliśmy 150 dirhamów, czyli ok. 140 zł oraz za bramki (saliki) na naszej trasie tylko 10 dirhamów.
Muy w Grand Mosque Abu Dhabi
W środku w Grand Mosque Abu Dhabi
Do Abu Dhabi jechaliśmy ponad godzinę, cały czas autostradą. Naszym głównym i w sumie jedynym celem w tym mieście (Abu Dhabi znajduje się w innym Emiracie i jednocześnie jest stolicą ZEA) był Wielki Meczet Szejka Zajda. Trzeba przyznać, że zrobił na nas wszystkich duże wrażenie swoim rozmachem i elegancją. Meczet ten był dużo większy niż ten w Maskacie, jednak podobnie jak ten w stolicy Omanu nie jest żadnym zabytkiem z długą historią, ponieważ zaczęto jego budowę w 1996 a skończono w 2007. Jest to jeden z dwóch meczetów udostępnionych dla zwiedzania przez ‘niewiernych’. Niesamowite wrażenie robią kolumny (jest ich ponad 1000) wykonane z marmuru i zdobione przeróżnymi kamieniami, wklejonymi w płyty marmuru (powierzchnia jest gładka), tworzącymi przepiękne kwiaty. W świątyni i na jej placu mieści się na raz 40.000 wiernych. Środek jest ozdobiony ogromnymi żyrandolami wysadzanymi kryształami Svarowskiego oraz potężnym dywanem, który był tkany przez ponad dwa lata. W środku, jak w każdym meczecie, znajduje się zagłębienie w ścianie (tzw. kibla), wskazujący kierunek Mekki. Całość jest pozłocona. Warto też tutaj wspomnieć, że sam meczet jest doskonale zorganizowany – podziemne parkingi, windy, ruchome schody i ogólnodostępne toalety są na każdym kroku. Całość jest utrzymywana w doskonałej czystości i żaden papierek nie ma prawa zakłócić porządku. Był to z pewnością najładniejszy meczet jaki do tej pory odwiedziliśmy.
W środku w Grand Mosque Abu Dhabi
Flamingi
Dubai - skyline
Z naszą 'yariską'
Z Abu Dhabi wróciliśmy do Dubaju, żeby dotrzeć do jednej z atrakcji opisywanych w przewodniku, a mianowicie rezerwatu flamingów. Tereny, na których znajdowały się flamingi położone były bardzo blisko autostrady, a właściwie trzeba by było napisać, że to autostrada została wybudowana blisko miejsca flamingów. Dotarliśmy tam na ‘czuja;, ponieważ żadne znaki nie były łaskawe nas poinformować w którą stronę się udać (widocznie dla miejscowych nie jest to żadna atrakcja). Zaparkowaliśmy samochód i idąc wąskim korytarzem dotarliśmy do drewnianej budki, skąd można było obserwować ptaki znajdujące się dość daleko. Patrząc za siebie można było podziwiać widok na wysokie budynki Dubaju z zupełnie innej perspektywy, tworzące ładny skyline. Ogólnie nie była to jakaś wyjątkowa atrakcja,  jednak chcieliśmy pojechać i zobaczyć coś poza wieżowcami, autostradami i centrami handlowymi (wskazówka dla chcących odwiedzić to miejsce – jadąc drogą E44 na wschód trzeba na skrzyżowaniu dróg E66 i E44 skierować się na północ na drogę E66, należy zjechać na pierwszy możliwy parking- jest tylko kilka miejsc parkingowych). Powrót do hotelu samochodem (znów zmieniliśmy hotel-tym razem w dzielnicy Business Bay) zajął nam strasznie dużo czasu ze względu na niekończące się korki. Wieczorem postanowiliśmy jeszcze zobaczyć kolejną atrakcję Dubaju tzn. pokaz fontann przy Dubai Mall i Burdż Khalifa. Wyczytaliśmy, że ich powierzchnia jest jeszcze większa od tych w Las Vegas (o 25%), a że tam byliśmy po wrażeniem fontann, poszliśmy z wielką ciekawością. Hotel mieliśmy stosunkowo blisko Burdż Khalifa, więc postanowiliśmy nie jechać metrem i zrobiliśmy sobie wieczorny spacer. Trzeba przyznać, że odległości w Dubaju są ogromne, miejsca, do których chce się dotrzeć jako turysta wymagają wzięcia metra albo taxówki, a nawet jeśli podjedzie się metrem np. do Dubai Mall trzeba jeszcze się sporo namaszerować tunelami z ruchomymi chodnikami nad ulicami miasta, żeby dotrzeć do celu. My się sporo nachodziliśmy trochę ze względu na  oszczędności i na to, że czasem po prostu  metro jechało na tyle krótki odcinek, że lepiej było przejść ten dystans na nogach. Wracając do fontann, tu znów lekkie rozczarowanie, pokaz fontann i świateł do muzyki był na wysokim poziomie, że tak to ujmę, jednak nie porwało nas to tak jak te pokazy w Las Vegas. Marta z Piotrkiem też uważali, że nie było to aż tak zachwycające jak można było się spodziewać. Do tego pokaz trwał niecałe 5 minut, więc dość krótko. Być może brak naszego zachwytu wynikał z mało spektakularnego utworu (w Internecie widzieliśmy ciekawsze), a być może spowodowane było to tym, że po pokazie w Las Vegas nie była to dla nas aż taka nowość.
Burdż Khalifa by night
Dubai z góry
My na Burdż Khalifa
Taki tam parking...
Burdż Khalifa
30 listopada w niedzielę, mieliśmy zarezerwowany wjazd na Burdż Khalifa (słowo burdż oznacza wieżę), czyli najwyższy budynek na świecie. Koszt wjazdu to ok. 125 zł za osobę – trzeba robić rezerwację przez Internet – my nie mieliśmy żadnego problemu na dwa dni przed. Uznaliśmy, że jak już jesteśmy w Dubaju, a pewnie prędko tu nie wrócimy, to warto wjechać i po pierwsze móc być tak wysoko, a po drugie zobaczyć, jak to ciągle rozwijające się miasto wygląda z góry. Taras widokowy znajduje się na wysokości  454m i jest to najwyżej tego typu taras położony na świecie, a budynek ma 818m.  Winda wjeżdża na górę ekspresowo (ok. 60s). Z góry rozpościera się widok na miasto, które urosło w górę, na przeplatające się drogi z samochodami, które mkną  w różne strony.  Niestety Burdż Khalifa jest tak umiejscowiony, że nie widać słynnej Palm Jumeirah, którą tworzą wyspy układające się tak, ze tworzą palmę. Widać za to wyspy, które tworzą mapę świata – odległość jest jednak na tyle duża, że trudno rozróżnić pojedyncze wyspy. Jeśli ktoś nie wie, przypomnę, że fantazja i możliwości finansowe umożliwiły stworzenie tych właśnie sztucznych wysp, nie są to jakieś naturalne cuda natury. Z Burdż Khalifa widać, że miasto powstało na pustyni. Tam, gdzie kończą się zabudowania nie ma najzwyczajniej w świecie nic poza piaskiem. W  mieście jest jeszcze mnóstwo placów budowy i terenów, które prędzej czy później placami budowy się staną. Zastanawiam się, jak to miasto będzie wyglądać za kolejne 5, 10 lat. Z pewnością mają sporo miejsca i możliwości do dalszego rozwoju.
To tyle, jeśli chodzi o atrakcje Dubaju, które oczywiście my zobaczyliśmy. Można było jeszcze skorzystać z atrakcji typu wodny park rozrywki, pokazy delfinów, czy park rozrywki w Abu Dhabi Ferrari Word, jednak wspólnie uznaliśmy, że nie są to atrakcje, które nas specjalnie pociągają i na które chcemy przeznaczać pieniądze, szczególnie jeśli pewne podobne miejsca już się odwiedziło w innych częściach świata. Ostatnią noc spędziliśmy na lotnisku w Sharjah (mieliśmy wylot o 6:30 rano, więc uznaliśmy, że nie warto płacić za kilka godzin snu w hotelu). Warunki panowały całkiem znośne, nikt nas nie przeganiał, a jedynym utrudnieniem była wszechobecna klimatyzacja.
Podsumowanie Omanu:
Oman to cudowny kraj, gdzie ludzie są bardzo życzliwi i otwarci. Można czuć się bezpiecznie, biwakowanie jest dozwolone prawie wszędzie. Warto wypożyczyć samochód terenowy i przygotować się do tras off-roadowych. Benzyna w Omanie jest bardzo tania. Mała liczba ludności w Omanie i piękna przyroda sprawiają, że można oderwać się od cywilizacji, ciesząc się widokiem gór, pustyń i oaz.
Podsumowanie Zjednoczonych Emiratów Arabskich, a właściwie Dubaju.
Miasto nowoczesne, z wielkimi możliwościami przyciągające ludzi z całego świata. Miasto drogie do życia i bardzo męczące na dłuższą metę. Jeśli ktoś planuje zobaczyć w Dubaju to, co najważniejsze, to 3-4 dni w zupełności wystarczą. Chyba, że ktoś lubi zgiełk nowoczesnego miasta, centra handlowe i nie ma jeszcze na swoim koncie nowoczesnego miasta, wtedy to miejsce jest odpowiednie dla takiej właśnie osoby. Największe atrakcje dla nas to stare miasto w Dubaju z abrami i sukami oraz Burdż Khalifa. Po wizycie w Dubaju mieliśmy wrażenie, że wiele informacji o tym mieście jest przesadzonych i stworzono pewnego typu mit o tym mieście.

Podsumowanie:
- Uczestnicy – Kasia, Marta, Piotrek i Wojtek
- Spaliśmy w 10 różnych miejscach (licząc noclegi w namiotach)
- Trasa pokonana w Omanie: https://goo.gl/maps/Q6s9C  (gwiazdki na mapie to miejsca naszych obozów)
- Przejechaliśmy samochodami ok. 1400km (Jeep Wrangler 2013, Toyota Yaris 2015)
- Przejechaliśmy ok. 1000km autobusami (Dubaj-Maskat-Dubaj) linią ONTC, 90 dirhamów bilet powrotny (open)
- Odwiedziliśmy 3 różne lotniska (Okęcie, Doha i Sharjah)
- Wizy – ZEA (brak), Oman (turystyczna na 10 dni – ok 50zł, wykupuje się na granicy)


Czytelnikom dziękujemy za uwagę i zapraszamy na kolejne blogi, które mamy nadzieję będą nadal powstawać J
Ekipa ;)

 

sobota, 29 listopada 2014

Dzień 10, 11, 12










Tradycyjny taniec
 Jak już wcześniej wspomnieliśmy, podróż 25 listopada nocnym autobusem z Maskatu do Dubaju (ZEA) niestety się nie udała, tzn, autobus nie przyjechał. Haythem znów okazał nam tyle życzliwości, że nie byliśmy w stanie wyrazić wdzięczności, kiedy najpierw nas przenocował, a potem o 6 rano ponownie zawiózł na dworzec autobusowy. Uzyskaliśmy niestety tę samą informację, co dzień wcześniej, tzn., że autobusy tego dnia są wszystkie pełne. I znów okazało się, że po kolejnym dogadaniu swojego ze swoim Haythem wkroczył do akcji, nagle w autobusie znalazły się dla nas 4 miejsca. Podróż do Dubaju powinna była trwać jakieś 6 godzin, tymczasem ze względu na duży ruch przy granicy i inne okoliczności trwała prawie 11 godzin. Byliśmy wymęczeni, ale zadowoleni, że udało nam się wydostać z Omanu do Emiratów. Po dotarciu do Dubaju, dotarliśmy do hotelu w starszej części miasta – Al. Hamriya ( tu znów dzięki zniżkom Marty mogliśmy z warunków polowych przestawić się na bardzo komfortowe warunki). Po chwili wytchnienia, postanowiliśmy ok. 21 wybrać się na miasto. Nasz hotel był niedaleko Muzeum Dubaju, Textile Souq (targ tekstyliów) oraz miejsca gdzie znajduje się jeden z najstarszych domów w Dubaju, dom szejka Maktuma, zbudowany w 1896 roku (!). Cała ta okolica znajduje się na południowym wybrzeżu zatoki, skąd można przepłynąć tradycyjnymi łódkami (abrami) za 1 dirhama na drugą stronę do dzielnicy Deiry na Spice Souq i Gold Souq, czyli targowiska złota  i przypraw. O tej porze większość straganów była już zamknięta, więc tylko się leniwie przespacerowaliśmy po okolicy. Niestety ze względu na późną porę i ogromne zmęczenie po minionej podróży nie byliśmy w stanie wykrzesać entuzjazmu na to, co zobaczyliśmy.
Spice souq
Dobijanie targu na souqu

           W czwartek 27 listopada znów przenieśliśmy się do innego hotelu, tym razem do rejonu  Internet City przy Palm Jumeirah. Następnie ruszyliśmy na miasto do Mall of Emirates, centrum handlowego, którego cechą charakterystyczną jest stok narciarski. Byliśmy pełni podziwu dla fantazji ludzi, którzy na pustyni stworzyli tego typu atrakcje, no i rzecz jasna zastanawialiśmy, jakie pieniądze  muszą być dostępne, żeby móc pozwolić sobie na tego typu fantazje. Następnym naszym punktem była ponownie stara część Dubaju. Udaliśmy się do dwóch muzeów, przedstawiających historię Dubaju - do Muzeum Dubaju oraz muzeum będącego najstarszym domem w Dubaju (tylko 120 lat). Tego wieczoru spotkaliśmy się z Jackiem- Polakiem, który aktualnie pracuje w Dubaju, a poznaliśmy go w forcie w Bahli (Oman) i który zaproponował spotkanie jak będziemy w Dubaju. Jacek okazał się bardzo miłym i życzliwym człowiekiem, zabrał nas na suki i opowiedział kilka ciekawostek oraz zwrócił naszą uwagę na szczegóły, na które normalnie nie zwrócilibyśmy uwagi. Gold Souq, to targ pełen błyskotek nie do opisania, znalazłoby się też coś dla nas, ale przeważał przepych charakterystyczny dla Hindusów i Arabów. Półki i wystawy sklepowe aż uginały się od ciężaru złota, i brylantów. Bardzo ciekawe było obserwowanie jak klienci dobijają targu ze sprzedawcami (a nie były to małe kwoty). Spice souq, przepełniony był zapachami różnorodnych ziół i przypraw, których aromaty mieszały się ze sobą, a których kolory przyprawiały o zawrót głowy. Muszę przyznać, że jak to często w takich miejscach bywa (w różnych częściach świata) nachalność przedających irytuje do granic możliwości, a ich brak chęci do targowania się i wychodzenie od najwyższych cen, nie zachęcają do kupowania, mimo ogromnej ilości towarów.
Burdż Al Arab

Mall of Emirates - stok narciarski

Wieczór zakończyliśmy piwkiem w hotelu. Zarówno w Omanie jak i ZEA alkohol jest zabroniony i nie ma go w sprzedaży. Jedyne miejsca, gdzie można go serwować, to hotelowe puby, tak więc napiliśmy się piwka z wielką ochotą. Dodajmy, że było to nasze drugie piwko na tych wakacjach J
28 listopada, w piątek pierwszym naszym punktem była plażą Jumeirah Beach przy słynnym hotelu w kształcie żagla, Burdż Al Arab. Po krótkiej kąpieli Marty i Piotrka w morzu wśród innych turystów i po zrobieniu zdjęć z żaglem w tle powędrowaliśmy dalej. Tutaj taka ciekawostka – jesteśmy w kraju arabskim i wydawałoby się, że będą spore ograniczenia jeśli chodzi o strój, szczególnie kobiet. Natomiast tutaj lekkie zdziwienie – kobiety ubrane w skąpe stroje, pokazujące sporo ciała.
Burdż Khalifa
Dubai Mall - lodowisko
Dubai Mall - akwarium
Następnie po ok.  4 km spacerze w wielkim upale dotarliśmy do miejsca, którym miała być kawiarnia Central Perk. Ci, którzy oglądali serial ‘Przyjaciele’, będą wiedzieć, o co chodzi (Marcie bardzo zależało, żeby tam dotrzeć, my z racji tego, że nie oglądaliśmy serialu, nie wiedzieliśmy, w czym rzecz). Po wędrówce w upale dotarliśmy do miejsca, które okazało się zmienić nazwę i  tym samym przestało nas interesować. Mieliśmy dosyć i po wzięciu taksówki za ok. (na nasze) 22 zł, dotarliśmy do najbardziej znanego centrum handlowego - Dubai Mall. Rozmiary tego obiektu były imponujące, liczba sklepów nie do ogarnięcia. Wszystko urządzone z wielką pompą i przepychem.  W środku sklepy chyba wszystkich marek na świecie. W centrum tym znajduje się akwarium z morskimi rybami, lodowisko (pełnowymiarowe – można rozgrywać mecze hokeja), wodospady, a na zewnątrz znajdują się tańczące w rytm muzyki fontanny. Centrum znajduje się nieopodal najwyższego budynku świata (Burdż Khalifa) , na który chcemy wjechać w niedzielę (warto zrobić rezerwację wcześniej, koszt ok. 125 zł). Jeśli chodzi o Dubai Mall, to z pewnością wszystko jest urządzone na wysokim poziomie, ze smakiem i fantazją, jednak spędzanie czasu w ten sposób, nie jest dla nas niczym atrakcyjnym. Na dłuższą metę męczy i nie daje żadnej satysfakcji, dlatego z chęcią wydostaliśmy się z tej świątyni przepychu i lansu, aby pojechać w okolice naszego hotelu do Dubai Mariny, która pięknie wyglądała po zachodzie słońca. Klimat tego miejsca bardzo nam się spodobał, wysokie wieżowce skumulowane na tej samej przestrzeni wokół mariny, podświetlane palmy i restauracje wokół sprawiały, że miejsce było bardzo przytulne i romantyczne.
Dubai Marina
W pełnym rynsztunku
           Na sobotę postanowiliśmy wynająć samochód, aby udać się do Wielkiego Meczetu w Abu Dhabi. Póki co Dubaj, mimo swej nowoczesności i szybkiego rozwoju nie powalił nas na kolana. Mamy jeszcze kilka punktów do zobaczenia, jednak już teraz mogę powiedzieć, że nie warto tu przyjeżdżać na dłużej niż 4 dni. Jeśli ktoś planuje wakacje, warto postawić na przyrodę w Omanie i przy okazji zobaczyć Dubaj. Jednak jeśli ktoś już ma na swoim koncie nowoczesne miasta, nie polecam Dubaju jako cel sam w sobie. Można doznać rozczarowania.


wtorek, 25 listopada 2014

Dzień 3 - 9




Szaleństwo na pustyni
Ekipa z pomarańczowego jeepa
Kasia na pustyni
Obóz nr 3
Pan na osiołku
'Grand Canyon'
Z naszym Jeepem
W czwartek rano z hotelu odebrał nas nasz nowy znajomy i zawiózł nas do wypożyczalni samochodów, którego właścicielem była jego przyjaciółka. Oczywiście wcześniej zrobiliśmy rekonesans i po ustaleniach w naszej czwórce doszliśmy do wniosku, że wypożyczymy samochód 4X4. Z pewnością było to opcja droższa, jednak w związku z tym, że planowaliśmy pojechać w góry oraz spać pod namiotami każdego wieczoru gdzie indziej, uznaliśmy, że będzie to opcja, która da nam dużo więcej możliwości podróżowania i poznawania Omanu, niż osobówka. Gdy po dopięciu wszystkich formalności  okazało się, że naszym wozem 4X4 będzie Jeep Wrangler z 2013 roku i to w dodatku pomarańczowy, zaczęliśmy się cieszyć jak dzieci. Potem spędziliśmy jeszcze trochę czasu na przedłużających się zakupach w Carefurze (trzeba było kupić jedzenie, wodę i inne drobne rzeczy, które miały nam służyć przez kolejne 5 dni). Trzeba podkreślić, że przyjeżdżając do Omanu mieliśmy wstępny plan, gdzie chcemy pojechać, jednak to Hyatham pomógł nam dopracować wszystkie szczegóły, zachęcił nas do wypożyczenia samochodu terenowego, pokazał nam trasy off-roadowe, podpowiedział c o, jak i gdzie, na co uważać i pożyczył nam kilka bardzo przydatnych rzeczy na biwak. Co więcej w razie jakiejkolwiek  sytuacji kryzysowej mieliśmy do niego dzwonić (kupiliśmy pre-paida miejscowego), co okazało się bardzo przydatne, ale o tym później. Wracając do naszej podróży po Omanie. Tego dnia przeżyliśmy cudowną podróż przez Góry Zachodni Hadżar aż do szczytu Jabel Hat nieopodal wioski Hat. Mieliśmy ponad 3 godzinny off-road z cudownymi widokami, serpentynami, podjazdami i mini-przeprawami przez wodę. Frajda była nieziemska i już wtedy każdy z nas stwierdził, że warto było wynająć wóz 4X4. Gdy dotarliśmy na szczyt było już ciemno, a temperatura spadła do ok. 13 stopni. W nocy mogło być ok. 10st. Namioty i resztę sprzętu zabraliśmy z Polski, do tego chcieliśmy się spakować tak, żeby nasze plecaki były jak najlżejsze, tak, więc np. nie mieliśmy karimat (ja i Wojtek, bo Marta z Piotrkiem byli lepiej przygotowani). Noc była zimna, było twardo, a o 3 w nocy podjechał jakiś samochód i nasz sen został przerwany czyimiś nocnymi rozmowami. Za radą Hyathama rozbiliśmy się na tej wysokości, aby rano wstać o świcie i podziwiać widok na góry, które okazały się przepiękne – cudownie oświetlony najwyższy szczyt Omanu Jabel Shams. W piątek rano odwiedziły nasz obóz kozy, a po śniadaniu spakowaliśmy się i udaliśmy się w dalszą drogę. Tym razem ja dosiadłam naszego Jeepa. Początkowo jechałam asfaltem, dopiero później miałam wyjątkową przyjemność mknąć szutrem lub drapiąc się pod górę trasami, na których nasz Jeep bez problemu sobie radził. Tego dnia dotarliśmy malowniczego płaskowyżu Al  Qannah Plateau (wys. ok 1900m n.p.m.) z którego rozpościera się wspaniały widok na Wielki Kanion, bo tak nazywany jest Wadi Al Nakhur. Z wioski Al Khitaym, położonej na końcu płaskowyżu można udać się w dwie trasy – w stronę Wadi Ghul lub w stronę opuszczonej wioski. Z campingu poniżej można również udać się na sam szczyt Jabel Shams (3009m n.p.m.) jednak oficjalnie trasa ta jest zamknięta (od spotkanych turystów wiemy, że mimo to można tam wejść).  My wybraliśmy krótszy, 3 godzinny trekking w kanionie w stronę opuszczonej wioski (trasa W6).  Trasa wiodła krawędzią ściany kanionu i była bardzo wąska i momentami trzeba było być bardzo ostrożnym, żeby nie spaść. W jedną stronę schodziło się wzdłuż kanionu coraz niżej, a w drodze powrotnej szliśmy w górę. Był to bardzo przyjemny trekking, oczywiście trochę trzeba było się namęczyć, żeby przejść tę trasę, ale dla nas raczej nie stanowiło to bardzo wielkiego wyzwania. Za to widoki były zachwycające. W zależności od tego, na jakim odcinku kanionu się było pojawiał się zupełnie inny widok. Przestrzeń nie do ogarnięcia. W kilku momentach bardzo przypominał nam ten właściwy ‘Grand Canyon’ z USA. Na końcu trasy znajdowały się ruiny opuszczonej wioski – kilka budynków umieszczonych na trochę szerszych półkach pod sporym nawisem skalnym. Bardzo nas ciekawiło dlaczego ludzie decydowali się żyć w takich ciężkich warunkach.  Ze względu na to, że w Omanie robi się ciemno ok. godziny 18, musimy dobrze planować dzień, żeby do kolejnego miejsca biwakowego przyjeżdżać jeszcze przed zmierzchem, aby po pierwsze znaleźć odpowiednie miejsce,  żeby rozbić obóz, a po drugie rozłożyć jeszcze jak jest jasno. W Omanie można rozbijać się wszędzie bez żadnych problemów, tak więc nie korzystaliśmy z żadnych miejsc typu pole namiotowe. Tego popołudnia zjechaliśmy trochę niżej płaskowyżu, żeby w nocy było cieplej, bo ostatnia noc dała nam  w kość, jeśli chodzi o temperaturę. Nasz nowy obóz rozbiliśmy w przepięknym miejscu, rdzawe kolory piasku i kamieni oświetlone były zachodzącym słońcem, a gdzieniegdzie znajdowały się drzewka, które nieco urozmaicały płaski teren. Wspólnie stwierdziliśmy, że krajobraz przypomina obrazek z safari w Afryce. Rozbiliśmy namioty, nazbieraliśmy drewna na opał (a nie jest to łatwe w tych rejonach). Marta z Piotrkiem zabrali tzw. prysznic solarny, czyli biwakowy prysznic w postaci worka, który wypełnia się wodą, a następnie wiesza się wysoko, aby woda spływała przez rurkę, która ma końcówkę taką, jak słuchawka z prysznica. Super sprawa! Polecamy szczególnie na biwaku w rejonach, gdzie o wodę bardzo ciężko. Wracając do biwaku. Ta noc była trochę cieplejsza niż poprzednia, jednak bez ogniska ciężko byłoby wysiedzieć.
Omański chłopiec
Na sobotę zaplanowaliśmy oglądanie zabytków, musieliśmy opuścić góry i udaliśmy się do fortu w Bahli, Zamku Jabrin oraz fortu w Nizwie. Ten pierwszy był największy, jednak w środku nie było ani wyposażenia ani opisów, więc było to dość mało ciekawe zwiedzanie. Zamek Jabrin był zdecydowanie bardziej interesujący i  zwiedzanie go przybliżyło nam nieco historię tego miejsca. Ostatnim punktem w tym dniu był fort i suk, czyli targ w Nizwie.  Suk akurat miał przerwę. W Omanie między 14 oraz 16:00 pracownicy mają przerwę i na ten czas większość sklepów i miejsc usługowych jest pozamykana. My akurat trafiliśmy na ten czas, więc nie za bardzo mogliśmy poczuć atmosferę  tego miejsca. Do fortu udało nam się wejść bez problemu. Jednak wspólnie uznaliśmy, że miejsca które odwiedziliśmy tego dnia nie były dla nas jakoś szczególnie zachwycające. Jednak chcieliśmy odwiedzić również tego typu miejsca Omanie, co z pewnością nie było stratą czasu i jednocześnie dało nam możliwość wyrobienia sobie własnego zdania na ten temat. Koszt wstępu do każdego wyniósł 500 baisa/osobę, czyli ok. 4zł.
Po kąpieli w jaskini w Wadi Khalid
Zostawiliśmy miasto za nami, po drodze po raz pierwszy  spotkaliśmy  wielbłądy, które swobodnie przechadzały się w pobliżu autostrady. Cieszyliśmy się, że wreszcie udało nam się w Omanie zobaczyć wielbłąda. Potem już widzieliśmy bardzo często kozy, osły i wielbłądy, o których ostrzegały również znaki.  Postanowiliśmy również tego wieczoru rozbić się przed zmierzchem, dlatego zatrzymaliśmy się niedaleko autostrady. Dzięki możliwościom naszego samochodu bez problemu zjechaliśmy z autostrady i pojechaliśmy wgłąb , aby znaleźć miejsce na nocleg w odosobnieniu. I znów te same czynności, które każdego dnia były wykonywanie coraz szybciej i sprawniej, a w dodatku temperatura była tak przyjemna, że można było siedzieć w krótkim rękawku. Tego wieczoru również mieliśmy ognisko. W tym momencie dodam jeszcze, że obecnie w Omanie jest zima, w ciągu dnia temperatury są ok. 30 stopni, w nocy ok. 20 stopni (na nizinach) oraz ok. 10 st (w górach).  Zimne noce mieliśmy już za sobą, ponieważ w górach, jak to w górach musiało być zimno.
Wadi Shabs
Plaża w rezerwacie Ras Al Jinz - ślad po żółwiu wracającego do morza
My z przewodnikiem Saidem w Wadi Khalid
Nad 'Grand Canyonem'
Kasia, jeep i wielbłąd
Wschód słońca na Jabel Hat
W niedzielę pojechaliśmy na pustynię Szarkija na wysokości Bidiyah. Pozwoliliśmy sobie na odrobinę szaleństwa naszym Jeepem po wydmach. Po kolei każdy z naszej czwórki poszalał trochęna tej ogroooomnej piaskownicy. Wszystko dodatkowo dokumentowaliśmy kręcąc filmy kamerką go pro, więc będzie dodatkowa pamiątka. Wiedzieliśmy jednak, że nie możemy zapuszczać się na większe wydmy, bo w każdym momencie auto mogłoby się zakopać, a sami moglibyśmy mieć problem, żeby się  stamtąd wydostać.  Szaleństwo na pustyni po raz kolejny utwierdziło nas w przekonaniu, że bez 4X4 było by kiepsko i połowę rzeczy, które udało nam się robić do tej pory byłoby niemożliwych. Jeśli ktoś planuje podróż po Omanie polecamy opcję samochodu terenowego. Można więcej zobaczyć, wszędzie wjechać, a przyjemność jest nie do opisania. Po pustyni pojechaliśmy do kolejnego miejsca - Wadi Bani Khalid. Było to wadi, w którym przechodziło się pomiędzy skałami, do wody, która wypływała spod skał gór Handżar. Podobno ok. 1 tydzień przed naszym przyjazdem padał deszcz (rzadkość w Omanie) i poziom wód był taki, że swobodnie można było popływać.  Na końcu wadi znajduje się jaskinia Mukal, do której wejście wymaga nielada gimnastyki. W momencie gdy zastanawialiśmy się czy wejść do środka pojawił się młody Omanćzyk (Said), który zaprowadził nas do środka (konieczna latarka!). W środku panowały egipskie ciemności, ale dzięki latarkom z telefonów mogliśmy poruszać się na przód oglądając śpiące nietoperze. W środku panowała temperatura jak w saunie, więc obficie się pociliśmy. Nagrodą było zanurzenie w niecce w przyjemnej wodzie.  Na koniec tego dnia czekała nas jeszcze jedna atrakcja, z której znany jest Oman, a mianowicie obserwowanie żółwi zielonych i mnóstwa młodych żółwików w rezerwacie Ras Al Jinz. I tu znów dzięki wskazówkom Hyathama ominęliśmy opcję z przewodnikiem i rozbiliśmy się na klifie nad plażą za wioską rybacką, gdzie można było na własną rękę (rzecz jasna nieoficjalnie) zobaczyć żółwie. Tym razem do miejsca dotarliśmy dość późno, bo ok. 21. Najpierw udaliśmy się do Scientific and Visitor Center, skąd można z przewodnikiem oglądać żółwie. Jednak uprzejmy Pan poinformował nas, że od 30 dni trwa strajk (!) i skierował nas do innego ośrodka. To nas jeszcze bardziej utwierdziło w tym, że musimy zdać się na Hyathama. Według zasad dotyczących obserwowania żółwi, można się ich spodziewać ok. 22 lub nad ranem ok. 4, wtedy gdy jest ciemno. Nie należy świecić na żółwie latarką, robić zdjęcia z flashem, hałasować, obserwować żółwia z przodu. Żółwie te są pod ochroną i plaże znajdują się na terenie rezerwatu, stąd tylko zorganizowana forma oglądania. Nie będę zdradzała szczegółów, co jak i gdzie, ale możemy się pochwalić, że nam udało się rozbić blisko miejsca nad plażą, skąd już ok. 22 zobaczyliśmy kilka ogromnych żółwi ok. 1,2 m, które wykopywały młode żółwiki. Małe żółwiki z kolei zaczynały swoją trasę spod żółwicy aż do morza. Był to niesamowity widok, coś czego jeszcze w życiu nie widzieliśmy. Staraliśmy się zachowywać jak najciszej, jednak widok małych nieporadnych żółwików był tak rozczulający, że ciężko było powstrzymywać się od wydawania przeróżnych odgłosów zachwytu. Uznaliśmy, że następnego dnia wstaniemy nad ranem, aby ponownie zobaczyć żółwie. Już wtedy jednak byliśmy szczęściarzami, że w ogóle udało nam się żółwie zobaczyć. Nie ma żadnej gwarancji, że akurat danej nocy żółwie będą, nam się udało zobaczyć od razu i to kilka (w sumie było ich pięć). Ok. 23 spotkała nas jednak dość nieprzyjemna przygoda. Ok. 23 niedaleko naszego obozu podjechał samochód, oświetlając nas przez dłuższy czas, to już zaczęło wydawać nam się dziwne, nagle wyszło 2 Omańczyków, którzy podeszli i zażądali od nas łamanym angielskim pieniędzy za to, że będziemy nocować właśnie w tym miejscu. Wojtek i Piotrek zaczęli z nimi spokojnie, że biwak w Omanie jest za darmo itp. Oni jednak upierali się przy swoim, nie potrafili prawie w ogóle po angielsku, co znacznie utrudniało komunikację. Nie ukrywam, że przedłużająca się nieznośnie rozmowa zestresowała nas, bo byliśmy  na strasznym pustkowiu, nie potrafiliśmy się dogadać, a oni na pieniądze naciskali coraz to bardziej. Zadzwoniliśmy do naszego Omańskiego anioła stróża wyjaśniliśmy mu, co i jak, i przekazaliśmy słuchawkę tamtym, żeby rozmawiali po arabsku. Hyatham powiedział im, że nie mają prawa brać od nas pieniędzy itp. i że wsiada w auto i za 2h będzie na miejscu, więc mogą na niego poczekać. W pewnym momencie nie chcieli już z nim rozmawiać i wrócili do samochodu, jednak nie odjeżdżali, napięcie rosło z minuty na minutę, egipskie ciemności i huk morza potęgowały jeszcze atmosferę przerażenia i niepewności. Piorek i Wojtek podeszli do ich samochodu, udało im się jakoś porozmawiać przez telefon z kimś, kto był z rezerwatu i kto być może ich wysłał na zwiady. Ustalili, że Hyatham ma pogadać z facetem z rezerwatu i Omańczycy żądający pieniędzy mają nas zostawić. Cała sytuacja zakończyła się uściskiem dłoni i hasłem Friend! Friend! Cała ta sytuacja sprawiła, że nocleg w tak wyjątkowym miejscu stracił trochę swój urok i podszyty był napięciem i lekkim strachem, czy wrócą a jeśli tak, to czy nie będzie ich więcej. Na całe szczęście nikt nie wrócił, noc minęła nam bezpiecznie, jednak zgodnie ze wskazówkami Hyathama nie szliśmy już na plażę nad ranem przed wschodem słońca (wtedy jest zakaz wchodzenia jeśli nie jest to forma zorganizowana) i wstaliśmy ok. 5:30. Wtedy po żółwiach zostały jedynie ślady i popękane skorupy jaj. Promienie słońca, sprawiły, że na powrót wrócił spokój i radość z cudownych widoków tego biwaku szybko zaleczyła rany z poprzedniej nocy. W tym miejscu chcę podkreślić, że Omańczycy to bardzo przyjaźni i otwarci ludzie. Uśmiechają się, kłaniają, pytają skąd jesteśmy. Bez względu na to, czy jest to miasto, czy jakaś mała wioska. Oczywiście jako biali wzbudzamy ich zainteresowanie. Ogólnie wszędzie czujemy się tu bardzo dobrze i bezpiecznie. Sytuacja w poprzedniej nocy pokazuje jedynie, że wszędzie są jakieś wyjątki, a ostatecznie będziemy pamiętać, że całe napięcie zniknęło i wszystko zakończyło się pokojowo, co nie było wcale oczywiste.
Jeśli chodzi o Omańczyków, na ulicach widać głównie mężczyzn, sporadycznie również kobiety. Zarówno kobiety jak i mężczyźni chodzą w tradycyjnych strojach. Męskie stroje to białe suknie (diszdasze lub kandury) z charakterystycznymi nakryciami głowy.  Dodatkowo zaobserwowaliśmy, że większość Omańczyków ma kieszonki, w których noszą swoje smart fony J Kobiety zazwyczaj ubrane są całe na czarno, oczywiście z chustami na głowach.
Nasz ostatni obóz niedaleko Fins
Dzisiejszy dzień, a więc poniedziałek spędziliśmy głównie w Wadi Shabs, przepięknym wąwozie, którego trasa rozpoczyna się w wiosce nad Zatoką Omańską. Wcześniej przejechaliśmy przez Sur, największe miasto w regionie, które słynie ze stoczni budujących tradycyjne omańskie drewniane łodzie. Kilku godzinna wycieczka w Wadi Shabs była bardzo przyjemna i mieliśmy okazję ponapawać się soczystą zielenią i przepięknymi widokami z dołu wąwozu. Na końcu wadi znajdują się naturlanie wyżłobione baseny ze słodką wodą, w których można się przyjemnie ochłodzić (woda nie jest zimna, wręcz ciepła) i miło spędzić czas. Z Wadi przyjechaliśmy na nasz ostatni nocleg pod namiotem w Omanie, tym razem rozbiliśmy się na plaży niedaleko miejscowości Fins. Znów ukłon w stronę naszego Jeepa, z którym niestety już jutro musimy się rozstać. Obecnie siedzę na plaży, czuję na twarzy ciepły wiatr i słyszę morze, które jest dość wzburzone. Dzisiaj dzień spędzamy dzień na plaży i postanowiliśmy trochę odpocząć i zrelaksować. Następne dni spędzimy w Emiratach Arabskich, Musimy wrócić do Maskatu, oddać samochód i autokarem udać się do Dubaju.  Musimy przyznać, że niechętnie będziemy rozstawać się z Omanem oraz taką formą podróżowania i nocowania. Oman jest krajem mało zaludnionym, co daje wiele możliwości rozbijania się, gdzie mamy ochotę, samochód terenowy znosi wszelkie ograniczenia terenowe, a to wszystko sprawia, że można doświadczać jakby pełniej, ciesząc się każdym momentem spędzonym wśród przyrody i tego kraju. Turystów tu niewielu, a więc jest jeszcze bardzo dziewiczo i niekomercyjnie. Warto odwiedzić Oman póki nie zacznie kwitnąć tu turystyka przez duże T.
Update – nie udało nam się umieścić wpisu wczoraj więc dopiszemy jeszcze jeden dzień – po lenistwie na plaży udaliśmy się w stronę Maskatu, aby oddać samochód i pojechać nocnym busem do Dubaju. Niestety pan z dworca powiedział, że nie wie czy autobus pojedzie bo nie wiadomo czy kierowca przyjdzie…no cóż, ciekawa sprawa, jednak niestety dla nas autobus rzeczywiście nie odjechał. Wieczór spędziliśmy z Hyathamem i Rebecca, od której wypożyczaliśmy Jeepa. Hyatham zaprosił nas na kolację do siebie do domu (mimo, że to my chcieliśmy go zaprosić w ramach podziękowania) i zaproponował nam nocleg u siebie w domu, skąd teraz piszę. Rano chcemy jeszcze raz spróbować złapać busa, choć może być ciężko, bo w Omanie zaczął się właśnie długi weekend i sporo ludzi jedzie właśnie do Dubaju. No nic, zobaczymy rano. Pozdrawiamy wszystkich cierpliwych czytelników J